SZPITAL W SALZBURGU...
- Co z dziećmi? - pytam lekarza, który właśnie wyszedł z sali. Patrzy na mnie poważnie i bierze głęboki oddech.
- Niestety... - zaczyna, a Mi krew odpływa z głowy. Że co? - Niestety istnieje duże ryzyko, że dzieci urodzą się dużo wcześniej niż powinny. - mówi poważnie.
- Co to znaczy? Coś jest nie tak? Ja nic nie rozumiem. - jęczę ze zdenerwowania.
- Michi spokojnie... - po plecach klepie mnie Stefan, który przyjechał tu za Nami.
- Pani Julia przeżyła ostatnio dużo stresu z tego co mówiła... - zaczyna. - I to nie wpłynęło zbyt dobrze na ciążę. Dzieci odczuwają stres matki dwa razy silniej niż Ona sama. I dzisiaj powiedziały "dość". Na szczęście zdołaliśmy zatrzymać akcję porodową i sytuacja jest w miarę opanowana ale nie możemy zagwarantować, że ciąża będzie donoszona do odpowiedniego terminu.
- Przecież to za wcześnie! - burzę się.
- Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. - odpowiada lekarz. - Dlatego będziemy robili wszystko aby utrzymać ciążę co najmniej jeszcze przez miesiąc. 27 tydzień to stanowczo za wcześnie na przyjście na świat. Zwłaszcza, że mamy do czynienia z bliźniętami. - dodaje.
- Co to oznacza? - teraz odzywa się Matthias.
- Przez najbliższy miesiąc Pani Julia zostaje u Nas na oddziale. Podpisała już zgodę na leczenia farmakologiczne i...
- Leki nie zaszkodzą dzieciom? - wtrącam zaniepokojony. Lekarz uśmiecha się lekko.
- Czyli to Pan jest ojcem... - jaki spostrzegawczy... - Wiemy co robić. Teraz Pani Julia potrzebuje dużo spokoju i nie należy Jej dostarczać więcej silnych wrażeń. Trzeba dać Jej dużo ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Żeby czuła, że nie jest sama i że ma na kogo liczyć. Należy Ją wspierać, bo czeka Ją trudne zadanie. Leżenie w łóżku przez miesiąc nie jest wbrew pozorom takie proste. Chociaż... - przez moment się zastanawia po czym uśmiecha się ponownie. - Widząc Jej reakcję na wiadomość o płci dzieci jestem pewien, że choćby miała leżeć przez kolejne pół roku dla Ich dobra to zrobiłaby to. Przepraszam ale mam innych pacjentów... - mówi i odchodzi.
No uspokój się, jest stabilnie. Jest ok.
Nic nie jest ok!
- Michi... Będzie dobrze. - pociesza mnie Stefan. Zerkam na Jego dziewczynę. Czuje się nieswojo, chyba nie bardzo orientuje się w relacji jaka łączy Stefana i Julkę.
- Jula jest silna, da radę. - dodaje Matt. - Musisz tylko teraz przy Niej być. - mówi poważnie.
- Idź do Niej. - mówi w końcu Stefan. Patrzę na Niego. Wpatruje się w szybę, za którą leży brunetka. Widzę, że ma wielką ochotę do Niej pójść. W końcu wraca wzrokiem do mnie. - Odwiedzimy Ją jutro. Ostrzeż Ją, że zrobimy Jej nalot z chłopakami. I jeżeli nie rodzi to wracamy na imprezkę wypić za Ich zdrowie. - dodaje z uśmiechem. Kiwam głową, a Stefan biorąc za rękę Marisę wychodzi.
- Ja też wpadnę jutro. Musze jeszcze z kimś pogadać. - mówi poważnie brunet patrząc w szybę.
- Nie rób głupot Matt. On tylko czeka aż któryś z Nas coś głupiego zrobi. - dodaję. Odwraca się w moją stronę i patrzy poważnie.
- Wiesz co On Jej robił kiedy byli razem? - pyta. W oczach ma wściekłość. Kiwam głową i zaciskam dłonie w pięści. - Rok próbowałem wyciągnąć Ją z tego toksycznego związku. Każdy jeden siniak jaki pojawiał się na Jej ciele powodował, że miałem ochotę Ją wywieź gdzieś gdzie Jej nie znajdzie...
- Dlaczego tego nie zrobiłeś? - pytam. Gdyby to zrobił nie przeżywałaby takiego koszmaru.
I nie spotkałaby Ciebie...
- Wykrzyczała mi w twarz, że mnie nienawidzi. Że chcę zniszczyć Jej miłość, bo nie mogę znieść myśli, że mnie zostawiła dla Niego... I zniknęła razem z Nim. - przerywa na chwilę. - Gdybym wtedy coś Mu zrobił... to tak jakby zrobił to Jej. Była tak w Niego wpatrzona... Ale teraz... - przerywa i wraca wzrokiem do brunetki. - Jej ulubione kwiaty to słoneczniki Michael. - dodaje. - Do zobaczenia jutro. - mówi i odchodzi. I z jednej strony boję się tego co może zrobić ale z drugiej bardzo chcę żeby to zrobił. Ktoś powinien raz a porządnie wbić do głowy temu idiocie, że nie jest nieosiągalny, że nie jest bezkarny. Nawet jeśli to miałby być samosąd...
***
- Proszę! - wołam kiedy ktoś puka do drzwi od sali. Po chwili w drzwiach pojawia się blondyn z wyraźnie zmartwioną miną. On na prawdę bardzo pokochał te dzieci...
Chyba nie tylko dzieci...
Przestań.
- Mogę? - pyta.
- Jasne. - mówię i lekko się uśmiecham. Delikatnie unoszę się na łóżku żeby móc choć trochę usiąść. Robię to powoli i bardzo uważnie. Natychmiast pomaga mi z poduszką za plecami i poprawia bladozieloną kołdrę, która okrywa moje nogi i brzuch. - Dzięki. - uśmiecham się lekko. On również. Siada na krzesełku zaraz obok łóżka i patrzy na mnie jakby się bał cokolwiek powiedzieć. Więc ja też milczę. Dam Mu czas... Jest zestresowany, widać to gołym okiem. Ma lekko potargane włosy od ciągłego nerwowego przeczesywania ich dłonią i brakuje Mu krawata, który dodawał Mu bardzo dużo klasy i seksapilu. Jego oczy są trochę rozbiegane. Widać, że nad czymś się zastanawia. W końcu nie wytrzymuje tej ciszy.
- Przepraszam... - mówi.
- Za co? - pyta zdziwiona.
- To przeze mnie tu wylądowałaś.
- Słucham? - nadal się dziwię skąd doszedł do takiego wniosku. - Michael o czym Ty mówisz?
- Najpierw ta cała sytuacja w moim rodzinnym domu, potem wyjazd do Arabii a teraz ten bal... Zabrałem Cię tam choć wcale tego nie chciałaś, mimo, że wiedziałem, że może tam być Karol... - mówi. - Miałem Cię pilnować i przed Nim chronić a zamiast tego zachowywałem się jak kompletny idiota mając ciągłe o coś pretensje. Dawałem Ci nakazy i zakazy jakbyś była moją własnością... Zachowywałem się jak... jak Karol. - przyznaje. Moje oczy robią się chyba wielkości monet ze zdziwienia.
- Michi ja ani raz, rozumiesz? Ani raz nie pomyślałam o tej sytuacji w ten sposób. - mówię spokojnie i ściskam Jego dłoń. - Ciesze się, że poznałam Twoją rodzinę, że tak ciepło mnie przyjęli, że wpuściłeś mnie do swojego świata... Ciesze się też, że byłeś ze mną w Arabii, bo w ten sposób ja mogłam wpuścić Ciebie do swojego... A ten bal... Widziałam jak błyszczały Ci oczy kiedy mówiłeś o dzieciach. - uśmiecham się. Patrzy na mnie uważnie. Przez chwilę nic nie mówi. - Karol nie potrafiłby tak kochać nikogo oprócz siebie. A Ty kochasz nasze dzieci w tak piękny sposób... I nawet Twoje zakazy czy nakazy nie powodują, że widzę w Tobie Karola. I to ja powinnam Cię przeprosić, że porównałam Cię do Niego w domu... - mówię szczerze. I znowu zapada cisza.
- Czyli... nie nienawidzisz mnie? - pyta.
- Irytujesz mnie, denerwujesz i często mam Cię po kokardę ale...
Ale Kocham Cię Michael!
- Ale? - dopytuje. I patrzy tymi swoimi pięknymi oczami na mnie. Bardzo intensywnie. Jakby chciał wydobyć ze mnie najgłębsze myśli i uczucia. Jakby chciał żebym wszystko wyciągnęła na wierzch.
- Ale nie wyobrażam sobie teraz życia, w którym Cię nie ma. - mówię. Mam ochotę zapaść się pod ziemię kiedy uświadamiam sobie co właśnie powiedziałam.
Powiedz już wszystko!
To jest wszystko!
Julia!
I nagle następuje zmiana tematu.
- Stefan tu był. Matt też. Wpadną jutro z chłopakami. Pojechali wypić Twoje zdrowie. - mówi. Dopiero po chwili dodaje... - Kochasz Go jeszcze? - pyta. Jest cholernie poważny.
- Zamieniłam moją miłość w nienawiść. - cytuję słowa jakie powiedział mi kiedy byliśmy u Jego rodziców. I wtedy robi coś czego nigdy bym się nie spodziewała. Tak po prostu wychodzi. Wychodzi nie mówiąc ani słowa. I cholernie mnie to niepokoi, bo nie wiem co kryje się w Jego głowie. W ogóle nie wiem co mogę o tym wszystkim myśleć. On jest tak cholernie nieprzewidywalny i skryty, że boję się, że nigdy nie uda mi się Go odkryć.
A chcesz Go odkryć?
...
Jula, może czas posłuchać serca?
My się w ogóle nie znamy.
Więc pozwól Mu się poznać!
Jestem zmęczona... Mogę jedynie zasnąć zastanawiając się czy jeszcze w ogóle Go zobaczę...
Noc mija spokojnie, aż nadto spokojnie. Ale to dobrze. Teraz nie trzeba Nam zbytnich emocji, nerwów i nieoczekiwanych zwrotów akcji jak w filmie sensacyjnym.
- Oooooo ale czad! - szczerzy się Schlieri kiedy czuje jak maluchy kopią mój brzuch. Każdy chciał sprawdzić jak to jest. I każdego reakcja była inna. Stefan znał już to uczucie więc tylko się ciepło uśmiechał. Didl był tak skrepowany, że kiedy tylko poczuł pierwsze kopnięcie zalał się rumieńcem i poszedł po kawę. Manu natomiast był skupiony i miał zamknięte oczy, a kiedy poczuł kopniaki uśmiechał się tak błogo, że nawet Marisa się z Niego śmiała. Stefan co chwilę na Nią patrzył. Widać jak cholernie się zakochał. I cieszy mnie to, bo dziewczyna choć bardzo nieśmiała to jest przesympatyczna. I bije od Niej taka wesołość jak od Niego. Takie dwie iskierki... - Sandy kiedy My sobie takie zrobimy? - pyta szczerząc się do blondynki.
- Jak dorośniesz. - wystawia Mu język i śmieje się wesoło.
- A jak Ty się w ogóle czujesz teraz? - pyta Sabrina.
- Jak bomba zegarowa. - przyznaję. - Unieruchomiona w betonie. Ale jeśli chcę żeby wszystko było z Nimi dobrze to muszę być cierpliwa i nie ma zmiłuj. - mówię.
- Kristina też miała problemy jak była już pod koniec ciąży z Lily. - wspomina Morgi z uśmiechem. - Do dziś pamiętam jak latałem do szpitala z dodatkowymi obiadkami. Strasznie dużo jadła. I ciągle jęczała, że chce żeby już z Niej małą wyjęli - śmieje się wspominając ten okres swojego życia. - To czekanie na Jej przyjście na świat to chyba najpiękniejszy czas w moim życiu. - dodaje. Widzę jak Sabrina nie czuje się z tym zbyt dobrze. I nie dziwię się Jej. Jest tą drugą. A Kristina zawsze będzie matką Jego córki. Kimś cholernie ważnym dla Niego i ciągle gdzieś w Jego życiu obecnym... W tym momencie blondyn daje Jej całusa w policzek. Takiego słodkiego. Jak zakochany nastolatek. I to jest takie urocze i piękne, że dzień staje się lepszy. - Mam nadzieję, że kiedyś przeżyję coś takiego jeszcze raz. - mówi ciszej ale wyraźnie to słyszę. I patrzy na Nią z taką miłością w oczach... To życie jednak jest tak cholernie dziwne i poplątane... Jedne trwałe więzi muszą się rozpaść, żeby powstały nowe jeszcze trwalsze...
- Ile musisz tu leżeć? - pyta Sandra.
- Co najmniej miesiąc. Ale najlepiej by było, żebym się nie ruszała jak najdłużej. Im dłużej są w środku tym lepiej. Teraz są stanowczo za małe. - mówię głaszcząc brzuch. - Wiecie może co z Matthiasem? Wrócił do Afritz? - pytam. Stefan sobie coś przypomina i wyciąga kopertę z kieszeni. Podaje mi Ją.
- Prosił żeby Ci to przekazać i mocno ucałować. - szczerzy się ale widząc wzrok Jego dziewczyny posyłam Mu mordercze spojrzenie. Puszcza mi tylko oko. - Wczoraj lekarz Nam powiedział, że znasz już płeć. - mówi nagle i patrzy na mnie wyczekująco. Reszta też.
- Nie powiem Wam. - odpowiadam rozbawiona Ich reakcją.
- Ej! - burzy się Didl.
- Dowiecie się jak urodzę.
- Ale My musimy wiedzieć wcześniej z jednej prostej przyczyny. - oznajmia nagle Schlieri. - Zrobiliśmy zakłady.
- Słucham? - dziwię się.
- Postawiliśmy sporo kasy. - dodaje Manu. - Powiedz, że to dziewczynki i że nie straciłem tej stówy. - dodaje błagalnie.
- Postawiłeś stówę?! - nie wierzę.
- Ja stawiałem dwie na chłopców. - wzrusza ramionami Stefan.
- Ja dwie na parkę. - dodaje Schlieri. - A mi zakłady zawsze siadają. - dodaje zadowolony.
- Jesteście nienormalni. - śmieję się. Ich wizyta bardzo poprawiła mi nastrój. I praktycznie zapomniałam o nietypowym zachowaniu Michaela.
- Też Im to mówiłem. - dodaje Morgi.
- A potem postawił trzy stówy na parkę. - dodaje z rozbawieniem Stefan. Kręcę głową z niedowierzaniem.
- Obiecuję, że Wam powiem kto utopił ale pozwólcie mi najpierw powiadomić o tym Michaela. - mówię poważniejąc.
- Michi jeszcze nie wie? - dziwi się Stefan.
- Nie. - ucinam krótko. Do sali wchodzi położna i groźnie patrzy na grupkę ludzi otaczających moje łóżko.
- Miało być po kolei, dwójkami, miał być spokój, miało być po kilka minut. - wylicza. Chłopcy wywracają oczami. - Przysięgam, że jak zobaczę Was jeszcze kiedyś tutaj wszystkich na raz to wyproszę z oddziału a teraz bez zająknięcia proszę pożegnać się z pacjentką i wynocha do domu. - rozkazuje stanowczo. Wszyscy się śmieją i po kolei żegnają ze mną całusami. Po Ich wyjściu staje się tak cicho i pusto, że trochę mnie to przygnębia. Położna wypytuje mnie o stan zdrowia i uśmiechając się ciepło wychodzi z pokoju. W końcu mam czas na przeczytanie tego co chciał mi przekazać Matt. Wyciągam list z koperty i czytam uważnie...
"Julka,
przepraszam, że nie odwiedziłem Cie w szpitalu ale wiem, że masz tam dobrą opiekę i solidne wsparcie.
Muszę coś załatwić.
Bardzo pilnego.
Obiecuję, że kiedy tylko się z tym uporam to wpadnę trochę Cię pomęczyć swoimi słabymi żartami.
Zawsze je lubiłaś i jako jedyna się z nich śmiałaś.
Wiem, że udawałaś.
Ale za to właśnie Cię tak bardzo kochałem.
Mam do Ciebie jedna prośbę...
Jeśli nadarzy się okazja do tego, żebyś była na prawdę szczęśliwa...
nie bój się. Wykorzystaj ją.
Matthias."
Czytam list ponownie i coś mi mówi, że coś jest nie tak. Że powinnam się martwić. Tylko o co? Matt zawsze był odpowiedzialny, był realistą i zawsze dwa razy myślał zanim coś zrobił. Nie mógł się w nic głupiego wpakować. Jest zbyt porządny. Więc dlaczego mam przeczucie, że stanie się coś niedobrego? Nie wiem. Zamykam oczy. Jest po 19.00 ale bardzo chce mi się spać. Po chwili odpływam... Śni mi się biel. Wszędzie biel. Białe ściany, biała podłoga i ja w bieli. Mam na sobie coś wyglądającego jak koszula nocna. I biegnę przed siebie, uciekam przed czymś. Bo biel za mną staje się czerwona. A ja biegnę i nie mogę biec szybciej. Czuję jak moje nogi stają się ciężkie. Jak coś je chwyta a ja upadam i nie potrafię się podnieść... I budzę się nagle. Światło jest zgaszone ale wokół panuje półmrok. Podnoszę się lekko na rękach i nie mogę uwierzyć w to co widzę. Wszędzie ogromne bukiety słoneczników, a na każdej możliwej półce maleńkie zapachowe świeczki... Pachnie wiosną, która jest za oknem, a która powoli, leniwie zamienia się w lato... Ale nie ten zapach przyprawia mnie o lekkie drżenie, nie widok mnóstwa moich ulubionych kwiatów tylko blondyn stojący w drzwiach. Wpatruje się w swoje dłonie, a raczej w to co w nich trzyma. W małe bordowe, sześcienne pudełko, które obraca w każdą możliwą stronę. Przełykam głośno ślinę bo nie wiem, znów nie wiem czego się spodziewać. W tym momencie podnosi wzrok i przestaje bawić się pudełkiem. Patrzy tak intensywnie jak jeszcze nigdy. A zieleń Jego oczu miesza się z błękitem w tak piękny sposób, że nie mogę oderwać od nich oczu...
- Pamiętasz naszą rozmowę nad jeziorem? - pyta cicho ale wyraźnie. Jego głos lekko drży. Jest wyraźnie zdenerwowany. I nie wiem co się stało. Albo co się dzieje. Kiwam głową. - "Każdego dnia po powrocie tutaj zastanawiałem się czy to co Ci powiedziałem wtedy w Rijadzie było spowodowane tylko i wyłącznie chęcią ukojenia Twojego bólu." - cytuje słowa, które tak dobrze zapamiętałam, a do których odpowiedzi tak bardzo się bałam. Dlaczego? Bo gdybym usłyszała, że kłamał zabolałoby. Ale co byłoby gdyby powiedział, że to prawda? I czuję niepokój, a to cholernie podłe uczucie... - To był moment... - robi pauzę. - To był jedyny moment, w którym byłem z Tobą do końca szczery. - mówi. Zapominam o oddychaniu. A mi nie wolno! - Oboje mamy rozwalone serca Julka... - kontynuuje podchodząc do mnie powoli. Zatrzymuje się obok łóżka i tak po prostu klęka otwierając pudełko. I znów na mnie patrzy intensywnie. - Ale czuję, że oboje możemy naprawić siebie na wzajem. - dodaje. - Pozwól Nam na to i wyjdź za mnie...
**********~*~**********
Jest :)
Mam nadzieję, że się podobał i że choć trochę wynagrodził Wasze czekanie :*
Jak oceniacie ten pośpiech Michiego?
Co powie i zrobi Julka?
Wasze typy?
Buziole :*
Kolejny w poniedziałek :)