niedziela, 22 marca 2015

Epilog.



~ * ~

I stoi człowiek.
Jak ten idiota stoi i czeka.
Czeka na coś co albo będzie szczęściem na długie lata albo przekleństwem na ten sam czas.
Czeka na spełnienie danej obietnicy.
Bo ludzie obietnice składają.
Często.
Tylko rzadko je dotrzymują.

I stoi człowiek.
Jak ten idiota stoi i się denerwuje.
Bo nic nie jest dane na zawsze.
Bo strach jest nieodłączną częścią ludzkiej natury.
A nie wszyscy potrafią go przezwyciężyć.

I stoi człowiek.
Jak ten idiota stoi i czuje niepewność.
I choć strach powoduje drżenie rąk, a głos zostaje uwięziony w gardle to nigdzie się nie rusza.
Drętwieje, bo jest z Nim Jego ciągły towarzysz.
Rzep na ogonie Jego życia.
I człowiek jest przekonany, że słusznie niepewność ma rodzaj żeński.
Bo tylko kobieta może sprawić, że mężczyzna choć na zewnątrz spokojny, wewnątrz wybucha od nadmiaru emocji...

"Bo nic tak mężczyzny nie podnieca, jak niepewność zwycięstwa."


~ * ~

- Miałam wrażenie, że Michael bał się, że od Niego też uciekniesz. - takich słów nie spodziewałam się słuchając gratulacji pod katedrą. I to od uśmiechniętej Sabriny. To pierwszy uśmiech od śmierci Thomasa jaki widać na Jej twarzy. Obok Niej pojawia się Matthias i delikatnie obejmuje. Tak, żeby nikt nie wiedział. Ale przecież nikt nie będzie miał Im tego za złe. Więc uśmiecham się szeroko i patrzę na Michaela, który teraz dostaje po głowie od wszystkich swoich kolegów z kadry. Taki głupi zwyczaj, że niby jest już "zaklepany". 
- Musisz mi koniecznie powiedzieć gdzie kupowałaś suknię. Ja też chcę tak wyglądać! - jęczy Sandra. Ma jeszcze trochę czasu. W końcu dopiero dostała ten wymarzony pierścionek. Roznosi Ją energia jak zawsze. Ale chyba wszyscy dostali nowej energii. Jakby duch Thomasa dodał życia wszystkim, na których Mu zależało. Nawet Marisa jakby zaczęła się przekonywać do wszystkich przyjaciół Stefana...
     Wszystko się uspokoiło, nawet pogoda. Jakby w tym dniu zaczęła się jakaś nowa pora roku. Na pewno zaczął się nowy okres w moim życiu. W Naszym życiu. Bo patrząc teraz na mojego męża, na moje córki i wszystkich moich przyjaciół, wierzę, że przyszłość będzie dużo lepsza. Pełna spokoju, miłości i radości. Uczuć tak silnych, że nic nie jest w stanie ich pokonać. Nawet te cholernie podłe uczucia...



**********~*~**********
 Nadszedł czas na zakończenie historii Michaela i Julii.
Mam nadzieję, że całość polubiłyście tak samo jak ja.
A ja z ciężkim sercem rozstaję się z tą historią.

Nie byłoby jej bez Was.
Bez moich najlepszych i najwierniejszych czytelniczek.
Bez Kamili Sztuk, która jest ze mną od dawna i która stała się moją wirtualną przyjaciółką, no i bez której nadal nie byłabym przekonana do stworzenia czegoś nowego.
Bez wszystkich anonimków, tych podpisanych i tych niepodpisanych, które dodawały mi otuchy i wiary w to, że mam dla kogo tworzyć.
Bez stałych czytelniczek takich jak: Klaudia, AlexAna i Paulina, namelessvic, Miris, Skokonators, Ann, Miśka, CichaJa, Madźka, nana, Life is a joke, Alex J, Luśka, Colly, zakochana w skokach oraz wszystkich tych, które pominęłam z braku dobrej pamięci.
Wszystkim Wam dziękuję :*
Jesteście najlepsze!!!

Mam nadzieję, że sonda mówi prawdę i nowe opowiadanie będzie równie często przez Was odwiedzane, bo to, które teraz się kończy ma na tą chwilę aż 105578 wejść! 
To mój absolutny rekord :)

I tutaj dziękuję za tą jedną opinię, że powinnam dać sobie siana. :*
Szczerość cenię najbardziej :)
No ale przewagą głosów powstało coś nowego.
Mam nadzieję, że nie będziecie zawiedzione, że wzięłam do roli głównej ponownie austriackiego skoczka. Po prostu Go lubię i jest dla mnie postacią najbardziej elastyczną do opisywania :)

Tak więc, żegnam się tutaj, a zapraszam na:

piątek, 20 marca 2015

43. Tatuaż...




INNSBRUCK...

     Stanie przed sądem z publicznością za plecami nie jest przyjemne. Zwłaszcza kiedy masz opowiadać o tym co robił Ci mężczyzna, który siedzi właśnie na ławie oskarżonych i wwierca swój wzrok w Twoją postać. 
Robisz to po to, żeby się w końcu odciąć. Raz na zawsze. 
Wiem. Dlatego pewnie staję przy małym płotku i opowiadam ze szczegółami o wszystkim co działo się przez te 5 lat... Wspomnienia wracają, ożywają. Teraz jednak nie czuję tej miłości, chorej miłości jaką wtedy byłam opętana. Teraz czuję strach przed mężczyzną, z którym kiedyś chciałam spędzić życie. Każdy siniak, każde zadrapanie, każda pełna bólu noc... wszystko to teraz znów boli. Tylko w sercu. Bo tak cholernie zmarnowałam sobie przez Niego tyle życia. I nie tylko swojego...
   Siadam na ławeczce przy prokuratorze. Na salę wchodzi Matthias. Karol posyła Mu drwiące spojrzenie. Na szczęście nie daje się sprowokować. Uśmiecha się do mnie i zaczyna odpowiadać na pytania sądu. Nie chcę tego słuchać. Kiedy najbliższa Ci kiedyś osoba mówi o tym jak stałeś się kimś nieznanym, kimś kto utracił zdolność logicznego myślenia, możliwość wyboru, kto stracił swoje jestestwo. Nie chcesz tego słuchać, bo przecież już to wiesz. I wtedy od obrony pada pytanie, którego się nie spodziewałam...
- Czy zanim Pani Rethel związała się z moim klientem... łączyło coś Pana z Panią Julią? - pyta swobodnie. Patrzę zdziwiona na prokuratora ale ten wstaje i ze swobodą zgłasza sprzeciw.
- Nie widzę związku ze sprawą. - mówi.
- Proszę wyjaśnić związek Panie mecenasie. - mówi sędzia.
- Oczywiście. Otóż, zanim mój klient związał się z powódką świadek i powódka byli w związku. 
- I co to ma wspólnego ze sprawą? - pyta prokurator.
- Otóż, mój klient odbił świadkowi ukochaną. I z tego co wiem świadek głęboko to przeżył. Teraz nadarza się okazja do odpłacenia się mojemu klientowi obciążającymi Go zeznaniami. - mówi zadowolony. Moje oczy są wielkości pięciozłotówek. Nie wierzę, że coś takiego wyszło z ust tego faceta. A jeszcze bardziej nie chce mi się wierzyć w to co słyszę od sędziego.
- Proszę odpowiedzieć na pytanie Panie Mayer. - mówi. - Czy był Pan w związku z powódką kiedy oskarżony zaczął się starać o Jej względy? - pyta. Mina Matthiasa jest jednoznaczna. Ma ochotę przywalić uśmiechniętemu teraz Karolowi. Wiedziałam, że nie będzie prosto ale nie myślałam, że będzie aż tak trudno.
- Tak. Byliśmy razem. - mówi spokojnie Matt. - Ale to było ponad 6 lat temu. Nie mam powodu, żeby teraz się mścić. Zwłaszcza, że Julia pojutrze wychodzi za mąż. - dodaje. Sędzia tylko kiwa głową.
- Nie mam więcej pytań do świadka. - mówi obrona. Są zadowoleni. A ja nie wierzę, że można tak perfidnie manipulować ludźmi i ich uczuciami. Że można tak wykorzystywać przeszłość. Wyciągać takie rzeczy na wierzch. Po co mi był ten proces?
    Po mękach Matthiasa sędzia powołuje kolejnego świadka. Matylda wchodzi nieśmiało na salę i uśmiecha się do mnie. Patrzy w stronę Karola ale ten wpatrzony jest we mnie jakbym zrobiła Mu największą krzywdę na świecie. Po raz kolejny słyszę swoją historię. Z kilkoma szczegółami, o których nie wiedział nikt oprócz mnie, murzynki i Karola. Błędem było pozostanie na sali Matta. Widzę w Jego oczach czystą nienawiść do blondyna. Boję się, że w pewnym momencie nie wytrzyma i zrobi coś głupiego. I kiedy myślę, że zeznania Matyldy na dobre przekreślą linię obrony Karola znów odzywa się ten Jego mecenas...
- Ile lat pracowała Pani dla mojego klienta? - pyta.
- Pracowałam jeszcze dla Jego ojca. Pana Karola znam od urodzenia.
- Więc miała Pani wpływ na Jego wychowanie? - pyta. Słucham?
- No... tak. Często zajmowałam się Nim pod nieobecność Jego świętej pamięci ojca. Matka Karola zmarła przy porodzie. - wyjaśnia.
- Więc jak Pani wychowała mojego klienta? - pyta. - Jak zajmowała się Nim Pani, że teraz ludzie mówią, że jest despotą, damskim bokserem i socjopatą? - dopytuje. Patrzę z przerażeniem na prokuratora ale nic nie może zrobić. 
- Ja... - Matylda jest tak samo zaskoczona jak ja tym pytaniem. Ale to nie wszystko.
- Ile lat zostało Pani do emerytury? - pyta.
- Nie widzę związku ze sprawą. - znów odzywa się prokurator.
- Proszę odpowiedzieć. - mówi jednak sędzia. Patrzę bezradnie na murzynkę. Jest zestresowana.
- 3 lata. - odpowiada.
- 3 lata do emerytury... - kiwa głową mecenas. - Czy to prawda, że mój klient rozmawiał z Panią o zakończeniu współpracy? - pyta.
- Tak.
- Kiedy to było? - pyta.
- 2 tygodnie przed moim odejściem.
- Raczej ucieczką. 
- Panie mecenasie! - sędzia przywołuje adwokata do porządku. 
- Przepraszam. Chcę jedynie ustalić co miała do stracenia świadek, składając takie zeznania. Otóż nic. I tak jak poprzedni świadek miała żal do mojego klienta. Nie mam więcej pytań. - siada.
- Pragnę przypomnieć Panu mecenasowi, że świadek znalazła pracę w innej rodzinie. - mówi prokurator.
- Owszem, najpierw u powódki, a potem u Jej przyjaciółki. - odpowiada z uśmiechem. I cały plan się wali. A Karol znów śmieje się mi w twarz. Mówiłam, że jest nie do pokonania... 
    Na salę wchodzi kolejny świadek. Jest spokojny. Wyjątkowo spokojny. Ostatnie miesiące terapii przyniosły duże efekty. Choć teraz sama nie jestem pewna czy to terapia czy moje odejście sprawiło, że Michael zaczął opanowywać nerwy. Nie patrzy na Karola. Wie, że to mogłoby wytrącić Go z równowagi. A tego nie chce żadne z Nas. 
- Jak poznał Pan powódkę? - zaczyna obrona po wstępnych pytaniach o dane osobowe.
- Julia wpadła na mnie kiedy wracałem z przyjaciółmi z treningu. - odpowiada zgodnie z prawdą.
- Jak była ubrana? - pyta.
- Miała na sobie suknię ślubną. I nic więcej. - mówi spokojnie.
- Czy zawsze zaprasza Pan uciekające Panny młode na noc? - zadaje pytanie obrona.
- Nie widzę związku ze sprawą. - znów sprzeciwia się prokurator.
- Mecenasie? - sędzie żąda wyjasnienia.
- Zaraz po ucieczce ze ślubu, od mężczyzny, który rzekomo znęca się nad kobietą... ta kobieta raczej unika kontaktu z mężczyznami. 
- Do czego Pan zmierza? - pyta blondyn. Po Jego zaciśniętych dłoniach widzę jak bardzo jest wściekły. 
- Uważam, że powódka nie była krzywdzona skoro miała na tyle odwagi aby w dzień ucieczki spędzić noc z obcym mężczyzną. - mówi. 
- Czy Pan mecenas był może z powódką wtedy w pokoju? - pyta zdenerwowany prokurator.
- Nie musiałem. Niecałe 9 miesięcy po tym pojawiły się na świecie córki powódki i świadka. Tego dowodu nie może Pan odeprzeć Panie prokuratorze. - mówi zadowolony.
- Czy powódka chce się odnieść do słów Pana mecenasa? - pyta mnie sędzia. Jestem w takim szoku, że nie wiem co mam ze sobą zrobić. Patrzę z niedowierzaniem na Karola. Ciągle się śmieje. 
- Ja... - czuję na sobie dłoń prokuratora.
- Nie musi Pani nic więcej mówić. Akta mówią same za siebie. - uspokaja mnie. WIęc kręce tylko głową.
- Czy ma Pan jeszcze jakieś pytania Panie mecenasie?
- Tak. Ale nie do świadka tylko do powódki. - mówi. Znów wszystkich zaskakuje.
- Czy prokurator ma jakieś pytania do świadka? - pyta sędzia.
- Nie. 
- Może świadek usiąść. - mówi spokojnie. Michael patrzy na mnie z niepokojem i siada obok Matyldy i Matta. Pani Rethel proszę wstać. - prosi. Robię to automatycznie szykując się na kolejny atak. - Panie mecenasie?
- Chcemy udowodnić jedynie, że powódka nie jest wiarygodnym oskarżycielem nie tylko z powodu rozwiązłego trybu życia. - kontynuuje wychodząc zza ławy z jakimiś zdjęciami w ręce. - Powódka lubi ciekawe życie, intensywnie zakrapiane imprezy i ryzyko. Te zdjęcia przedstawiają tatuaż jaki zrobiła sobie na prawym udzie. - mówi rzucając zdjęciem przed moim nosem. - Proszę opowiedzieć sądowi w jakich okolicznościach powstał ten tatuaż? - pyta. Wszyscy patrzą teraz na mnie. A najbardziej intensywnie patrzy Michael. Nie mam czym się chwalić. Nie chciałam nigdy o tym mówić ale muszę. I to mi nie pomoże...
- Na wakacjach na Maderze. - odpowiadam. - Karol wieczorem miał podpisać jakiś kontrakt a mi samej nudziło się w hotelu. Wbrew Jego zakazowi wyszłam do miasteczka. W jednej z dyskotek trochę za dużo wypiłam. Poczułam się w końcu choć trochę wolna. I spodobało mi się to... więc piłam dalej. Pomagało to w zapominaniu o tym jak mnie traktuje ale nadal nie potrafiłam zapomnieć o tym jak bardzo Go kocham. Uzależniłam się od Niego. Mimo tego co robił... Wyszłam z klubu późno po północy. Byłam kompletnie pijana. Pamiętam tylko, że na jednej z ulic jakaś kobieta cała w tatuażach robiła dziarę facetowi... - przerywam na moment. Patrzę na Michaela. Wzrok ma utkwiony w podłodze. - Zrobiła mi tatuaż na udzie brudną igłą i dziwnym tuszem... Kazałam Jej napisać to co pierwsze przyszło mi do głowy. To co wtedy czułam.
- To znaczy? - pyta prokurator, który jako jeden z nielicznych zna historię tatuażu.
- "Uzależnienie od człowieka jest najpodlejszym uczuciem." - odpowiadam zgodnie z prawdą. Zapada cisza. Na szczęście przerywa ją prokurator. 
- Moja klientka doskonale zdawała sobie sprawę, ze swojego zniewolenia. Ale Jej miłość do oskarżonego przejmowała kontrolę kiedy tylko znajdowała się blisko Niego. Organizm sam doskonale wiedział, że jeżeli się przeciwstawi temu uczuciu zostanie ukarany. Psychicznie i fizycznie. Dlatego nie dziwne jest, że po uwolnieniu się choć na chwilę od oskarżonego, Pani Rethel chciała odnaleźć trochę wolności i swobody wśród normalnych ludzi. Nawet jeśli wiązałoby się to z lekką bezmyślnością i nieuwagą. - kończy i nakazuje mi usiąść obok siebie. Patrzę na Michaela. Jest nieobecny, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Czy bałam się kiedyś czegoś tak bardzo, że żołądek zwijał mi się w supeł? Owszem, nie raz. To teraz boję się jeszcze bardziej. Bo wszystkie moje grzeszki wyszły na jaw. Bo Michi dowiedział się o nich nie bezpośrednio ode mnie tylko właściwie pod pewnym przymusem. Bo gdybym nie musiała, nie powiedziałabym. Bo On nigdy nie spytał...

***

   Gdyby słońce zawsze świeciło jak teraz...
To śnieg by stopniał.
Uśmiecham się pod nosem. Piękny dzień. Ciepły, słoneczny, pełen śniegu na szczytach gór dokoła, pełen śniegu na drogach... I te ozdoby świąteczne... Biorę wdech i czuję to przyjemne zimno w płucach. Zimno prosto z gór. Zerkam w stronę drzwi do sądu. Wychodzi Matthias z Matyldą pod rękę i uśmiechają się do mnie nieśmiało po czym znikają w samochodzie Mayera. Zeznania nie były dla Nich łatwe. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to jak manewrował nimi ten adwokat Karola. Teraz przyda Im się chwila spokoju. Zwłaszcza, że mają się o kogo martwić. Bo z Sabriną nie jest dobrze. Ktoś kiedyś powiedział, że czas leczy rany. Niestety są takie rany, których nawet czas nie potrafi zagoić bo coś ciągle będzie o nich przypominać. Coś albo ktoś... 
- Jesteś zły? - pyta siadając obok mnie na ławce przed sądem. Patrzę na Nią. Widzę, że jeszcze przed chwilą płakała. Nie mam ochoty nigdy więcej widzieć Jej takiej. Od teraz ma być tylko dobrze.
- Dlaczego mam być zły? - pytam. Chcę tylko Ją zrozumieć.
- Bo nie powiedziałam Ci o tym co robiłam kiedyś.
- To było kiedyś. A teraz jest teraz. - mówię wzruszając ramionami. Wydaje się być zdziwiona.
- Więc... nie jesteś zawiedziony?
- Nie. - uśmiecham się wesoło.
- Ale... kiedy o tym mówiłam to byłeś taki zamyślony...
- Bo zastanawiałem się, czy kiedy zrobiłem... kiedy zrobiłem Ci krzywdę chciałaś zrobić coś takiego. Czy chciałaś uciec ode mnie, od zniewolenia.
- Nie jestem zniewolona Michi. Ja Cię po prostu bardzo kocham. Uciekłam nie od zniewolenia i nie od Ciebie tylko dla Ciebie. Żebyś nigdy więcej nie pomyślał, że możesz stać się Karolem. 
- Ciągle się boję, że kiedyś się Nim stanę.
- Nie pozwolę Ci na to. - mówi pewnie. - Po pierwsze, nie mam zamiaru być Ci posłuszna. Po drugie, zacznę Tobą rządzić, a po trzecie... nie chcę zamykać w więzieniu też Ciebie. - puszcza mi oko. To, że sędzia skazał Karola było zaskoczeniem dla Nas wszystkich. Zwłaszcza po tym jak Jego adwokat zrobił z zeznań świadków nieużyteczne śmieci. Ale sądy są od tego, żeby wymierzać sprawiedliwość. I tak też się stało. Zaczynam się śmiać. I Ona też. Musze Ją pocałować. W końcu jest uśmiechniętą, pełną życia kobietą. Moją kobietą. - W łóżku też będę rządzić. - mówi przerywając pocałunek.
- Jasne jasne. - potakuję. I otrzymuję kolejnego buziaka. - Do ślubu. - dodaję. I znów zaczyna się śmiać. Tak wesoło jak jeszcze nigdy. I choć w serduchu oboje czujemy smutek, bo tak wiele osób ostatnio straciliśmy, jest też ciepło i radość. Bo przecież za dwa dni będziemy już razem na dobre i na złe. W zdrowiu i w chorobie. Aż do śmierci... I to uczucie przeraża. Przeraża odpowiedzialność ciążąca na tej obietnicy. Ale to przerażenie, to właśnie podłe uczucie, jest tym, czego nigdy nie chcę zmieniać...





**********~*~**********
Jest i ostatni rozdział.
W niedzielę Epilog.
I oczywiście pytanie do Was w ankiecie poniżej.
Proszę o szczerość :)
Buziole :*

 

środa, 18 marca 2015

42. Cieszę się, że wtedy uciekłaś...



Inspiracja:



HALLEIN...

- Ależ One pięknie jedzą! - zachwyca się kobieta w średnim wieku karmiąca właśnie na foteliku dla dzieci jedną z małych blondyneczek. 
- One w ogóle są piękne, prawda Amy, że jesteście piękne? Najpiękniejsze na świecie. Powiedz dziadkowi, kto jest najsłodszymi bliźniaczkami na... - mężczyzna przerywa kiedy na Jego twarzy pojawia się spora ilość kaszki bananowej. Obie dziewczynki zaczynają się wesoło śmiać. A z Nimi kobieta.
- Za dużo mówisz Josef haha 
- Zapeszyłaś. To wszystko Twoja wina, gdybyś nie była taką wiedźmą Brigitte, nadal miałbym czysty sweter. - obrusza się. Nie potrafi jednak zrezygnować z szerokiego uśmiechu kiedy ponownie patrzy na wnuczkę. Tak słodko się do Niego uśmiecha. Jak największe niewiniątko. I te oczka. Głęboko zielone u jednej i przezroczysto-niebieskie u drugiej. Duże, szczere i wesołe. Jak na dzieci przystało. Malutkie blond palemki sterczą po obu stronach Ich okrągłych główek bujając się na boki przy każdym ruchu. 
Śliczne masz te córeczki. Takie do schrupania...
Uśmiecham się pod nosem. Owszem. Są najpiękniejsze. A kiedy śpią, albo bawią się czymś i nie mają na twarzach uśmiechów, wyglądają zupełnie jak Ich ojciec. Skupione, zamyślone, poważne. Moje małe filozofki. 
Apropo ojca...
Patrzę przez okno. Ciemnego nieba nie widać zza śniegu, który sypie od rana. Ale na podjeździe pojawia się czarne Audi. Od razu mi lżej. Że wrócił cały i zdrowy, że podczas podróży ze Szwajcarii nie stało się nic złego. Że w końcu mamy Go dla siebie choć na chwilę...
- Julia?! - słyszę wesołe wołanie z korytarza. Po chwili w kuchni pojawia się blondyn. - Mama? Tata? Co Wy tu robicie? - pyta i z uśmiechem na twarzy wita się z rodzicami. 
- Pilnujemy Twojego skarbu. - mówi Josef.
- Wszystkich trzech. - dodaje Brigitte. Pogodzenie się z matką dało dużo dobrego Michaelowi. Uspokoił emocje, przestał rozpamiętywać, a nawet mógł w spokoju znosić obecność Stefana i Elli. A dla Emmy stał się najfajniejszym wujkiem. Ciągle się śmieje kiedy widzi blondyna. A dzieje się tak coraz częściej. Bo dla Michiego przeszłość stała się przeszłością na dobre. Najważniejsza jest przyszłość. A przyszłość właśnie zaczyna ślinić się i wyciągać rączki w Jego stronę. I tu pojawia się problem. Stoi na przeciwko dziewczynek i z wielkim uśmiechem na twarzy zaczyna do Nich mówić...
- No i którą księżniczkę mam wziąć najpierw co? - daje obu maleńkiego pstryczka w nos co powoduje wesoły chichot tych kochanych istotek. Całuje Je w główki i podchodzi do mnie. Skradam Mu całusa i wracam do kuchenki. Jest niepocieszony.
- Reszta później. - mówię Mu na ucho i puszczam oko. Mężczyznę jednak bardzo łatwo uszczęśliwić. - Głodny? - pytam wyciągając z piekarnika pieczeń. 
- Jak zawsze. - odpowiada.
- No to mów. Jak było? - pyta Jego ojciec.
- O dziwo dobrze. Wiatr nie szalał, sędziowie też nie...
- Przecież to widzieliśmy w telewizji. Nie pytam o konkurs. - upomina Go. Każdy w kuchni jest ciekawy jak potoczyły się rozmowy z zarządem FISu. Czy to, co zaproponowali wszyscy skoczkowie Austriaccy, a co poparła reszta zawodników zostało w ogóle wzięte pod uwagę. Sama z zaciekawieniem patrzę na blondyna. Uśmiecha się delikatnie.
- Zarząd zgodził się na stworzenie nowego turnieju. - mówi. Oddycham z ulgą. - Memoriał Thomasa Morgensterna będzie obejmował 6 konkursów, po dwa na każdej z trzech skoczni. Najpierw będą konkursy na skoczni w Villach. Tam, gdzie zaczęła się przygoda ze skokami Thomasa. Najmniejsza skocznia, bo to początek. Potem będzie Innsbruck. Symbol skoków w Austrii. A na końcu zawody tam, gdzie tak na prawdę wszystko się skończyło. Bad Mitterndorf. - kończy. Krótka historia wielkiego skoczka. Od początku do końca kariery. Od najmniejszej skoczni do mamuciej. Symbolika jest wystarczająco jasna. Aż się ciepło na sercu robi.
- Kiedy pierwszy Memoriał? - pyta Brigitte?
- W zimowym sezonie nie ma już miejsca. Turniej Czterech skoczni, Mistrzostwa Świata, Loty, Igrzyska... a w Letnim Grand Prix nie wszyscy skoczkowie biorą udział. Dlatego doszliśmy do wniosku, że wrzesień to odpowiednia pora. Wszyscy wtedy są już w trakcie przygotowań do sezonu, kończy się letni sezon, no i współgra to z rocznicą śmierci. Do 20 września na Kulm powinna skończyć się renowacja zeskoku. Trzeba położyć igielit. - mówi spokojnie. I nagle wszyscy milczą. Bo znów zderzają się z rzeczywistością. Z tym, że nie ma Go już trzy miesiące. To długo i niedługo zarazem. Bo w tym czasie wiele może się zmienić, a jednocześnie niewiele poprawić. Z zamyślenia wyrywa mnie głos Michaela. I Jego ręce oplatające moją talię. - Jak się czuje Sabrina? - pyta. Rozglądam się po kuchni ale nigdzie nie widzę przyszłych teściów. Cichy ślub, tylko rodzina i najbliżsi przyjaciele. Uroczysta kolacja i wspólny wieczór przy kominku. Przyszedł grudzień i najbardziej intensywne opady śniegu od kilkunastu lat. Nikt nie ma ochoty na wielkie imprezy. Zwłaszcza, że w głowach ciągle siedzi postać Morgensterna...
- Stara się jakoś trzymać. - odpowiadam zgodnie z prawdą. Bo się stara, choć nie zawsze wychodzi. - Będzie miała syna. - dodaję. Blondyn uśmiecha się smutno. 
- Ma przy sobie Matyldę. Da sobie radę. - mówi.
- Nie martwię się o to czy poradzi sobie z dzieckiem Michi... boję się o to czy poradzi sobie ze sobą.
- Matthias nie pozwoli Jej być samej. Oboje potrzebują wsparcia. Myślę, że mieszkanie razem wyjdzie Im na dobre. - mówi.
- Thomas zmarł niedawno a Ty już Ich swatasz? - nie rozumiem jak tak można.
- Nie swatam Ich. Po prostu sądzę, że teraz to najlepsze wyjście. Matt i Thomas przyjaźnili się, Sabrina jest częścią tego co odeszło. Dla Matthiasa jest tak samo ważna jak Morgi. Ja mam Ciebie, Gregor ma Sandrę, a Oni nie mają nikogo oprócz siebie. I jeśli istnieje ktoś kto ma prawo być blisko Sabriny to właśnie jest Matthias. - wyjaśnia. 
Pokręcone ale logiczne.
No tak... 
- Tęskniłem za Wami. - mówi cicho prosto do mojego ucha. 
- My za Tobą też. - odpowiadam szczerze. - Cieszę się, że się udało. Thomas na to zasługuje.
- Nagrody w Memoriale zdecydowaliśmy przekazywać na oddziały onkologiczne dla dzieciaków. - dodaje. Kiwam tylko głową. I nagle sobie przypominam, że przecież nie dałam Mu jeszcze kolacji.
- Siadaj, zjesz w końcu coś na spokojnie. - chcę zabrać się za nałożenie Mu jedzenia ale powstrzymuje mnie silnym uściskiem. - Coś się stało? - pytam widząc Jego minę. Skupioną, poważną i tajemniczą.
- Jest coś co powinnaś wiedzieć. - mówi. I zaczynam się martwić. Bo nie wiem czy to jest coś co chciałabym usłyszeć, czy wolałabym zostawić to poza moją świadomością...

***

- My się będziemy już zbierać. - przerywa mi moja mama wchodząc do kuchni. Tak. Zawsze miała wyczucie... 
- Teraz? - dziwi się Julka.
- Dziewczynki zasnęły, Wy na pewno macie sobie do powiedzenia parę rzeczy... - kontynuuje mama.
- I do porobienia parę rzeczy... - wtrąca z uciechą ojciec. Mogę jedynie przewrócić oczami. 
- Josef!
- No co? Och Ty też kiedyś byłaś młoda. Pamiętasz jak byłem w delegacji? Jak za mną tęskniłaś?
- Uspokój się Ty stary pierniku!
- Matka tak się stęskniła, że po 9 miesiącach pojawił się Aleks. - teraz wszyscy się śmiejemy.
- W taką pogodę chcecie jechać? - pytam. 
- To tylko trochę śniegu Michael. - mówi mama całując mnie na pożegnanie. - Zjedz coś, bo schudłeś. - grozi mi palcem jak małemu dziecku. 
W końcu między Wami jest dobrze...
Tak. W końcu.
- To ja Was odprowadzę. - proponuje Julka i znika z rodzicami w korytarzu. 
No to zjedz coś.
Nie jestem głodny. Wolałbym porozmawiać z Julią.
Macie na to czas. W końcu teraz Święta. Będziesz miał trochę przerwy.
To nie może czekać i dobrze o tym wiesz. Więc zostawiam obiad w garnku i idę do salonu. Biorę dwa kieliszki i nalewam do nich wina. Nie dużo. Tak, żeby tylko policzki się zarumieniły. 
- Wino zamiast kolacji. - stwierdza. Odwracam się w kierunku wejścia do salonu. Uśmiecham się. Nie potrafię się nie uśmiechnąć widząc jak stoi z niezadowoloną miną i rękami opartymi na biodrach. I jeszcze ten uroczy kucyk w stylu Mikey... 
I ten powyciągany dresik... sam sex.
Spadaj.
- Przyda się. - odpowiadam i podaję Jej kieliszek. Kręci głową ale nie odmawia i siada obok mnie na kanapie. Opiera się o poduszki, podciąga kolana pod brodę i upija łyk wina. Za moment kolejny. W końcu zwraca wzrok na mnie i patrząc poważnie pyta...
- Co się stało Michael? 
- A musiało się coś stać? - pytam biorąc Jej dłoń w swoją. Unosi jedną brew. 
- Powiedziałeś, że muszę o czymś wiedzieć, a teraz pijesz wino mimo, że nie powinieneś. - zauważa. 
- Wypij do końca. - mówię. Dziwi się ale widocznie mój wyraz twarzy i ton tej wypowiedzi sprawia, że nie chce się ani kłócić ani dalej wypytywać. Po prostu chce wiedzieć co się dzieje. Kiedy kończy jeden kieliszek, nalewam Jej kolejny.
- Michael...
- Pij. - podaję Jej naczynie. Przez chwilę tylko patrzy ale w końcu ulega i wypija kolejny kieliszek duszkiem. Rumieńce na Jej policzkach pojawiają się natychmiast. Siadam zaraz obok Niej. Jest zdenerwowana. Nie pokazuje tego, bo chyba już nie potrafi. Albo nie chce. Tyle emocji ile w ostatnim roku z Niej wyszło wykończyłoby emocjonalnie każdego. 
- Niedawno minął rok od naszego pierwszego spotkania... - zaczynam. 
- Od kiedy na Ciebie wpadłam w sukni ślubnej. - poprawia mnie. Wino stanowczo Ją rozluźnia. Uśmiecham się delikatnie.
- Owszem... - chwila przerwy. Chyba sam muszę się napić wina. - Za kilka dni weźmiemy ślub. - mówię w końcu.
- I chcesz mieć pewność, że nie ucieknę sprzed ołtarza po raz drugi, tak? - pyta lekko przygaszona. 
No nie dziw się, tak to zabrzmiało.
- Nie, nie o to mi chodziło... Właściwie to nigdy o tym nie rozmawialiśmy. - przypominam. Na Jej czole pojawia się zmarszczka. - Nigdy mi nie powiedziałaś jak to się stało, że jednak odważyłaś się uciec. - mówię spokojnie. Milczy. Cicho wpatruje się we mnie. To jasne, że nie chce o tym myśleć. Że to boli i wzbudza kiepskie emocje. - Jeśli nie chcesz do tego wracać...
- Matylda pokazała mi moje własne zdjęcia z obdukcji. Dwa tygodnie przed ślubem. Prosiła mnie żebym się zastanowiła czy takie właśnie chcę życie. Czy jeszcze Go kocham, czy zobaczyłam w końcu jak mnie traktuje... - przerywa. Bierze głęboki wdech. - To Matylda kupiła mi bilet do Arabii. Znalazła namiary na pracę dla mnie. Założyła tą teczkę... - wspomina. - Ja na prawdę chciałam za Niego wyjść Michael. - mówi poważnie. Boli. Nie wiem czemu. Przecież teraz jest ze mną, mamy dzieci, za kilka dni bierzemy ślub... - Dzień przed ślubem przyszła do mojego pokoju i zapytała mnie czy myślałam o tym jakie życie będą z Nim miały moje dzieci. - dodaje. I milknie. Zaczynają trząść się Jej ręce. Biorę od Niej kieliszek i stawiam na stoliku. Mocno Ją do siebie przytulam. 
- Chciałbym, żebyśmy zamknęli ten rozdział za sobą Julka. - mówię głaskając Ją po plecach.
- To nalej mi więcej wina. Na trzeźwo o tym nie pogadam. - mówi śpiącym głosem. Wiem, że jest zmęczona. Dzień i noc z dziećmi, przyszli teściowie na głowie...
- Dlaczego Wasz ślub miał odbyć się w czwartek? - pytam. Podnosi głowę i patrzy na mnie dziwnie. - Dobrze pamiętam, że to był czwartek. - dodaję.
- Nie sądziłam, że pamiętasz taki szczegół. - mówi cicho.
- Pamiętam wszystko z tamtego dnia. To, że ukradłaś Didlowi buty też.
- Oddałam. - zauważa.
- Jego buty. Ale moich skarpetek nie. - puszczam Jej oko. Śmieje się przez chwilę. To rzadko ostatnimi czasy spotykany widok. A taki piękny.
- W piątek mieliśmy jechać do Turcji na podróż poślubną. W sobotę w Turcji podpisywał kontrakt z jakimś wielkim koncernem budowlanym. To miał być pakt stulecia. - prycha lekko. - Zawsze wszystko było tak jak On chce. Nikt nie miał prawa Mu się sprzeciwić. Nikt chyba też nie miał na to odwagi... - wspomina patrząc tępo w jeden punkt na mojej koszuli. Unoszę Jej podbródek, żeby spojrzeć w te zmęczone, śpiące oczy. Uśmiecha się pogodnie. Jest pijana. Tak łatwo traci głowę po alkoholu...
- Cieszę się, że wtedy uciekłaś.
- I że zmarzłam? 
- Tak.
- I że ukradłam Ci skarpetki? - dopytuje.
- Też.
- I że prawie Cię stratowałam?
- I że mnie naprawiłaś. - potakuję. Daje mi słodkiego całusa. Znów mam ochotę się śmiać. Jest przezabawna pod wpływem alkoholu.
- Kocham Cię Michael. - mówi szeptem.
- Musisz o czymś wiedzieć. - mówię w końcu. 
- Myślałam, że już mi to powiedziałeś. Że chodziło o Karola. - znów marszczy czoło.
- Bo chodziło. Tylko nie o to o co pytałem. - mówię. - Dasz radę jeszcze raz przez to przejść? - pytam.
- Nie rozumiem...
- Karol został zatrzymany. - mówię.
- Słucham? - jakby lekko trzeźwieje.
- Trafił na kogoś sprytniejszego. Wszystkie Jego przekręty wyszły na jaw. Wszyscy współpracownicy oskarżeni, a Karol właśnie wraca do Austrii w eskorcie policji. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zaraz po Świętach będzie rozprawa. - mówię z uśmiechem.
- Na prawdę? - pyta niedowierzając.
- W końcu będziemy wolni. - mówię. Uśmiecha się.
- I zajęci jednocześnie. - przypomina pokazując pierścionek na palcu. 
- Nawet nie wiesz jak bardzo chcę być przez Ciebie zajęty. - wzdycham. Unosi brew ku górze i praktycznie rzuca się na mnie kładąc mnie na sofie. - Chyba częściej będę dawał Ci wino. - mruczę pomiędzy pocałunkami. I nagle słychać dźwięk, za którym tęskniłem tak bardzo, że miałem ochotę wrócić z zawodów po pierwszym konkursie. Z jękiem odsuwa się ode mnie ale nie wstaje z kanapy tylko nalewa sobie kolejny kieliszek wina.
- Twoja kolej tatusiu. - mówi z zadowoleniem. Mrożę Ją wzrokiem. Płacz staje się jeszcze głośniejszy. - Jak zaraz nie pójdziesz to zacznie płakać też Kim. - zauważa. - Mówiłeś, że za tym tęskniłeś. 
- Owszem, ale nie kiedy mam ochotę na coś zupełnie innego. 
- Czegoś zupełnie innego dziś nie będzie. - mówi puszczając mi oko.
- Dlaczego? 
Czy to był pisk czy jęk rozpaczy?
Zamknij się!
Wypija kolejną lampkę wina. No tak... Wywracam oczami i idę do moich księżniczek. I choć nieprzespana noc to cholernie podłe uczucie, śmieję się sam do siebie. Bo kocham to podłe uczucie...




**********~*~**********
Jest :)
Od razu odpowiadam na pytania ile jeszcze.
Ostatni w piątek, a w niedzielę Epilog.
Buziaki :*

niedziela, 15 marca 2015

41. Przysięgam, słyszysz?...



Inspiracja:



SEEBODEN, TYDZIEŃ PÓŹNIEJ...

    Człowiek żyje starając się robić wszystko tak, żeby było jak najłatwiej a zarazem jak najlepiej. Żeby iść przez życie biorąc z niego to co najlepsze i dając od siebie to co najlepsze. Żeby kiedyś, jak znikniemy, odejdziemy do tego drugiego świata, zostawić po sobie coś wartego wspomnienia. Żeby ktoś o Nas pamiętał. Żeby inni mieli co wspominać i mówić o Nas to, co najbardziej zapamiętali...
- Kiedy po raz pierwszy przyszedłem na trening kadry narodowej i spotkałem Thomasa... - brunet uśmiecha się lekko. - Powiedział mi, że wyglądam jak wystraszone kurczę. I jeżeli chcę to robić, to mam się nie bać. Po pierwszym skoku podszedł do mnie, spojrzał na mnie z góry... I stwierdził, że skaczę jak patałach. - uśmiecha się szerzej. - To był jedyny człowiek, który nie mówił mi, że będzie dobrze, że to początki... Po prostu był szczery. "Kraft weź dupę w troki i zacznij nad sobą pracować". Już wtedy był dla mnie największym autorytetem i legendą...
    Czy chcemy, żeby Wszyscy widzieli w Nas to co dobre? Zawsze. I są tacy ludzie, którzy choćby nie wiem co się działo, zawsze będą mówić o Nas jak najlepiej. Choćbyśmy zrobili cholernie dużo głupstw i krzywdy. Choćbyśmy zawiedli brakiem wiary, siły i wytrwałości i po prostu odeszli...
- Po raz pierwszy zobaczyłam Go w liceum. Siedział przy oknie i miał minę jakby miał się zaraz rozpłakać. Podeszłam do Niego i zapytałam czy w czymś Mu nie pomóc. Uśmiechnął się szeroko i stwierdził, że już Mu pomogłam, bo Jego dzień dzięki mojemu uśmiechowi stał się lepszy. Cóż... Moje życie stało się lepsze dzięki Niemu. Bo dał mi dużo miłości. Dał całego siebie. Dał wsparcie i szczerość. No i najważniejsze... dał mi córkę. Największy skarb na świecie... I choć nie było Nam pisane bycie razem... Zawsze był gotów do pomocy. - blondynka przerywa na chwilę. I nie potrafi już nic więcej powiedzieć. 
    Najlepsze zdanie o Nas mogą mieć i zawsze mieć będą ludzie, którzy są przy Nas od początku. Od pierwszego oddechu. Będą Nas bronić przed oszczerstwami innych, przed złem całego świata i choć najczęściej z Nimi się kłócimy, Oni zawsze są gotowi Nam wybaczyć. I przytulić do siebie jakbyśmy znów mieli 4 lata. Nasi rodzice. Kochający miłością bezwarunkową i wieczną... Patrzę w lewo. Starsze małżeństwo siedzi na granatowych krzesełkach i bez słowa, bez żadnego ruchu po prostu patrzą się na siebie. Nie widać u Nich żadnych uczuć. Zupełne nic. I nagle zaczynam się zastanawiać czy ja też tak wyglądam? Czy też jestem emocjonalnym wrakiem, czy może tak jak Sabrina wylewam potoki łez nawet o tym nie wiedząc. A może tak jak Kristina mam grymas na twarzy i spazmatycznie łapię powietrze. Bo nic nie czuję. Nie wiem co robi moje ciało...
- Kiedy wziąłem Thomasa pod swoje skrzydła... - zaczyna spokojnie mężczyzna w średnim wieku. Wszystkim znany. Częściej widziany w dresie niż w eleganckim garniturze. Pogodny, a nie przygaszony. I zawsze wiedzący co powiedzieć. Do teraz... Musi odkaszlnąć, żeby móc kontynuować. - Już wtedy był niezwykle utalentowanym sportowcem... Był pełen chęci do pracy, gotowości do poświęceń i ciężkich treningów... Analizował każdy błąd byle nigdy więcej go nie popełnić. No i był optymistą... Zawsze wierzył, że może jeszcze więcej. Że mimo swoich osiągnięć nie jest ideałem... Wszyscy trenerzy zazdrościli mi takiego wychowanka... Bo oprócz tego, że był moim zawodnikiem... był dla mnie jak syn... - przerywa ściszając głos. I też nie potrafi kontynuować. Siada na miejscu, które wcześniej zajmował i wpatruje się we własne dłonie...
    Co chciałabym, żeby było zapamiętane o mnie? Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Chciałabym jednak być takim człowiekiem, na którego pogrzebie ktoś zapłacze, ktoś przypominając mnie sobie zaśmieje się, ktoś powie szczerze co o mnie myśli...
- Nie lubię dużo mówić... I teraz też wiele nie powiem. Nie o mnie tu chodzi. Nie my jesteśmy tutaj najważniejsi... Jako przedstawiciel wszystkich skoczków narciarskich powiem tylko, że Thomas Morgenstern zawsze był, jest i będzie dla Nas wzorem do naśladowania. W sporcie i w życiu. Bo był po prostu wspaniałym człowiekiem... - brunet przerywa na moment i zerka w stronę zamkniętej hebanowej trumny stojącej na środku małego ołtarzyka tej pięknej kaplicy. - A tą flaszkę, którą wisimy Ci z chłopakami... wypijemy jak kiedyś do Ciebie dołączymy. - kończy i schodzi z podestu...
    Szacunek. Tak. To też chciałabym żeby po mnie pozostało. Żeby ktoś mnie szanował, żeby mógł powiedzieć, że byłam po prostu wspaniałym człowiekiem. Bo potknięcia zdarzają się nawet najlepszym. Wtedy potrzebni są Ci, bez których życie byłoby puste. Prawdziwi, szczerzy przyjaciele... Szatyn rozgląda się po sali. Jest poważny. Nigdy Go takiego nie widziałam. Zaciska zęby. Boli Go to. Boli Go strata jaką poniósł. Cholerne boli...
- Thomas... był moim najlepszym przyjacielem... - zaczyna powoli. - Zawsze mogłem na Niego liczyć... Zawsze mówiliśmy sobie o wszystkim... - przerywa. Milczy przez dłuższy czas. Znów rozgląda się po kaplicy. Wszyscy uważnie na Niego patrzą. Cisza ciąży jakby ktoś wpuścił do pomieszczenia najgęstszy gaz. - Morgi to cholerny samolub. - mówi dobitnie. Nagle każdy jakby zatrzymuje się w czasie. Łzy przestają lecieć z oczu, odrętwienie zamienia się w skupienie na postaci szatyna. - Wolał umierać sam niż mieć przy sobie swoich przyjaciół. Wybrał sobie nielicznych, którym powiedział co się z Nim dzieje a wszystkich pozostałych miał gdzieś. I jeśli ktoś powie mi, że zrobił to, żebyśmy mniej cierpieli to może być pewnym, że dostanie ode mnie po gębie. Bo to nic nie zmieniło. Sprawiło tylko, że nie zdążyłem powiedzieć własnemu przyjacielowi jak cholernie Go potrzebuję, jak bardzo ważną osobą jest w moim życiu, że jest dla mnie jak brat, że jestem gotów być przy Nim w każdym momencie, nawet w tym najgorszym z możliwych, że... - przerywa zaciskając szczękę. Kręci głową, przeciera oczy dłonią i tak po prostu w pośpiechu wychodzi z budynku. Za Nim wychodzi blondynka. Ta, która pierwszy raz odkąd Ją poznałam milczy. Jak ja. I jak wiele osób w tej kaplicy. I jak On. Wpatrujący się w podłogę od samego początku tej uroczystości. Jakby nie słysząc nic. Jakby nie chcąc słyszeć. Nie chcąc w tym uczestniczyć. Pogodzić się z tym co się stało i nadal się dzieje. Z końcem czegoś, czego końca nikt się nie spodziewał... Patrzę na Sabrinę, która trzyma dłoń na brzuchu. Podtrzymuje Ją Jej ojciec. A obok ojca stoi brunet. Patrzy na mnie intensywnie. Ze smutkiem w oczach i na pewno wielką raną na sercu. Teraz to ja zaciskam zęby ale mimo tego zaczynam czuć ciepłe łzy na policzkach. W końcu zaczynam czuć... Tylko czy to dobrze? Co jeśli odrętwienie i wyparcie jest lepsze? A jest. Bo zaczynam czuć ten ból, którego nie dopuszczałam do siebie przez ostatnie trzy dni...

***

    Wszystko dzieje się nagle tak szybko. Nigdy nie zapomnę twarzy Sabriny, kiedy mała, zapłakana Lilly kładła czerwoną różę na grobie własnego ojca. Jej dziecko nigdy swojego ojca nie pozna. Nie przytuli się do Niego, nie powie Mu pierwszego "tata", nie pokaże pierwszych kroków... Bo tego ojca mieć nie będzie...
Ale One mają...
Cichy głos powrócił do mojej głowy po dość długiej przerwie. Patrzę na dwie śpiące małe istotki. Uśmiechają się przez sen. Skoro takie maleństwa widzą anioły, to może właśnie spotkały Thomasa? I nie potrafię tego dłużej wytrzymać. Nie umiem już się blokować. Nie wiem kiedy zaczynam płakać. Szlochać tak intensywnie, że opadam na podłogę i nie mogę złapać tchu. Brakuje mi powietrza. Duszę się tym smutkiem, tą rozpaczą... Bo straciłam przyjaciela. Bo straciłam kolejną ważną osobę w moim życiu...
- Nareszcie... - słyszę obok ucha szept, a po chwili tonę w czyichś ramionach. Silnych, ciepłych i tak bardzo znajomych. Tak kochanych i tak stęsknionych. Tak bardzo moich. I płaczę jeszcze bardziej wtulając twarz w białą koszulę blondyna. Tusz rozmazuje się po całym materiale, kałuża jaka powstaje z moich łez zalewa Go całego. I przytula mnie jeszcze mocniej. I płacze razem ze mną. Bo przeżywanie razem pięknych chwil jest przyjemne ale to przeżywanie tych najgorszych powoduje, że ludzie stają się dla siebie wszystkim. Od nowa. Głaszcze moją głowę i plecy uspokajając mój atak. Całuje moje czoło. - Bałem się, że Cię straciłem na dobre Julia... - szepcze. - Że nie potrafisz już płakać... Że przestałaś czuć... A tego bym nie zniósł... - dodaje.
- Obiecaj... - próbuję uspokoić targające mną nerwy. - Obiecaj, że... że nigdy Nas nie zostawisz, że... że nie odejdziesz, że...
- Przysięgam, słyszysz? - obejmuje moją twarz dłońmi i unosi tak żebym spojrzała Mu w oczy. - Przysięgam, że zawsze z Wami będę. - mówi dobitnie. Ociera moje łzy. Nie chcę marnować czasu na ocieranie Jego łez.
- Tak cholernie dużo czasu zmarnowaliśmy Michael... - i ciągle płaczę. Nie potrafię przestać.
- Powiedz, że mi wybaczasz... - prosi. Jego głos się łamie. Jest tak samo wyczerpany jak ja. Tak samo nie potrafi już nad sobą zapanować. - Powiedz to Julia... - szepcze opierając swoje czoło o moje.
- Wybaczam Ci Michael...
- Przepraszam... - kręci głową. - Tak bardzo Cię przepraszam... - powtarza jak jakąś mantrę.
- Kocham Cię... słyszysz? Kocham... - mówię i nie czekam na kolejne przeprosiny. Zatapiam usta w Jego ustach. Spragnionych, stęsknionych, kochających... I czuję się bezpiecznie i nadzwyczaj spokojnie kiedy bierze mnie w ramiona i pospiesznie pozbawia mnie bluzki, spódnicy, bielizny... Kiedy Jego ciało jest tak blisko mojego... Kiedy znów nie potrafię się Mu oprzeć i robię wszystko, żeby był szczęśliwy... Kiedy powoduje ciarki na moim ciele, kiedy łączymy się w jedno sięgając po to co w miłości jest najpiękniejsze... Kiedy wiem co powinnam zrobić. Żeby nie tracić więcej czasu. Bo traceniu czasu towarzyszy cholernie podłe uczucie...
- Nie chcę dłużej czekać Michael. - mówię patrząc Mu w oczy, sięgając do najgłębszych zakamarków Jego duszy. - Pobierzmy się jak najszybciej...



**********~*~**********
Przepraszam za ewentualny brak literki w jakimś wyrazie.
Buziole :*

piątek, 13 marca 2015

40. Jest źle. I to nie z Nami...




Inspiracja:



INNSBRUCK...

    Nie znoszę tych budynków, mówiłam już?
Jeszcze nie.
Sprawiają, że czuję się nieswojo. Mam wrażenie, że ludzie w białych fartuchach patrzą na mnie i od razu mają rentgen w oczach. Że patrzą na mnie i już wiedzą, że coś jest nie tak. I chcą kroić. 
Masz paranoję. To lekarze. Oni muszą zauważać niezauważalne.
Jak Matylda podczas sprzątania.
To tutaj.
Zatrzymuję się przed jedną z licznych sal na onkologii. Nie mogę uwierzyć, że tu jestem. Że przychodzę w odwiedziny do tak bliskiej mi osoby. I że będę musiała patrzeć na powoli gasnące oczy Sabriny. A tak w tym momencie być nie może. Nie taka przyszłość była Im pisana. Nie miałam widzieć teraz bladej cery, zmartwionych oczu i słabego uśmiechu blondyna. Nie miałam widzieć zapłakanych oczu blondynki, Jej wychudzonego ciała. Nawet bardziej chudego niż Jego. Tak nie miało być. Tak nie może być...
   Wchodzę więc do sali uzbrojona w delikatny uśmiech i sok pomarańczowy, który stawiam na szafce przy łóżku. Witam się z obojgiem blondynów całusem w policzek i siadam na krzesełku obok łóżka. 
- Jak się czujesz? - pytam. Widzę spokojny uśmiech.
- Słabo ale jeszcze nie wybieram się na tamten świat. - odpowiada uspokajająco. Nie pociesza mnie to.
- Dlaczego nie powiedzieliście chłopakom? - zadaję pytanie, które nurtuje mnie od dwóch tygodni. Odkąd zaczęło się zgrupowanie w Turcji. 
- Michael wie.
- Michael to nie wszyscy.
- Po co mają się martwić?
- Bo to Twoi przyjaciele.
- Julia... - wtrąca się drugie blondynowate.
- Cicho bądź. - nie wytrzymuję. - Rozumiem, że o takich rzeczach nie łatwo jest mówić ale jeśli... - urywam, żeby nie powiedzieć za dużo. Widzę ból na twarzy blondynki. Ja to zawsze coś walnę.
- Jeśli nie dam sobie z tym rady to będą mieli do Was pretensje, że nie powiedzieliście co mi jest tak? - pyta.
- Też bym miała na Ich miejscu. Cały czas myślą, że jesteście rodziną, przyjaciółmi, że nic przed sobą nie ukrywacie, a już na pewno nie ukrywacie nic tak ważnego jak to! - mówię głośniej niż zamierzałam. Zapada cisza. Nikt się nie odzywa. Atmosfera jest tak ciężka jak jeszcze nigdy pomiędzy naszą trójką. - Kiedy chcecie się pobrać? - pytam w końcu. Patrzą po sobie i znów nikt nic nie mówi. Więc zerkam na Ich dłonie. Dopiero teraz widzę złoto błyszczące w promieniach słońca wpadających przez okno do sali. Kręcę głową z niedowierzaniem.
- Przez ostatnie dwa tygodnie byłaś dla mnie więcej niż siostrą Julia. Dziękuję Ci za każde słowo, jesteś dla mnie największym wsparciem ale... - blondynka zacina się na moment.
- Ale?
- Ale woleliśmy być sami w tamtym momencie - odpowiada za Nią blondyn.
- Nie chodzi mi o to, że nie wyprawiliście wesela na 300 osób Thomas. - odpowiadam spokojnie. - Po prostu... To co zrobiliście oznacza, że pogodziliście się z tym wszystkim i nie zamierzacie walczyć. A tego nie potrafię zrozumieć. Jak możecie dopuszczać w ogóle do siebie takie myśli? 
- Bo widzieliśmy ostatnie wyniki Julka. - odpowiada blondynka. I znów zapada cisza. Krew mi buzuje. Wszystko we mnie się buntuje. Bo tak być nie może. Mam ochotę wykrzyczeć, że są tchórzami i jak mogą nie wierzyć, że wszystko będzie dobrze skoro się kochają? Gdyby coś takiego stało się ze mną albo z Michim... nawet nie chcę o tym myśleć. Ale zrobiłabym wszystko byle chwycić się jakiejkolwiek nadziei.
- To jeszcze nic nie znaczy. - mówię słabym głosem. Słabym, bo wiem, że na niektóre rzeczy jest już trochę za późno. Nie mogę tylko przyjąć do wiadomości, że nie mają motywacji. Bo mają i to cholernie dobrą. Taką z maleńkim bijącym sercem. Muszę Nimi potrząsnąć. Tylko jak?

TURCJA...

- Skup się, masz najgorsze wyniki. - słyszę za sobą.
- Dzięki, że mi przypominasz Stefan, bez tego żył bym w nieświadomości. - odpowiadam sapiąc jak lokomotywa. Dwa tygodnie treningu i dalej nie widać poprawy. 
- Nie myśl o tym. - mówi spokojnie biegnąc obok mnie. Bieg wzdłuż plaży jest cholernie męczący ale reszta jakoś ma na to siły. Ja nie. - Zamartwianie się nie jest dobre na treningach. Powinieneś skupić się na tym co tu i teraz. - dodaje. Gdybyś tylko wiedział co mnie martwi, zmieniłbyś zdanie. Cały czas mam ochotę o wszystkim powiedzieć i wrócić do Austrii. I raz mało tego nie zrobiłem ale przecież obiecałem. A obietnic się dotrzymuje. - Julka na pewno wróci. Kocha Cię jak diabli. - mówi z uśmiechem na ustach. Sam się delikatnie uśmiecham. Owszem, kocha. Powiedziała mi to. Tylko wrócić nie chce. - No. I taki masz być cały czas. I skup się wreszcie bo nawet Didl szybciej biega. - śmieje się i biegnie dalej. 
Wiesz, że będzie miał do Ciebie żal, że Mu nie powiedziałeś?
Wiem. Tylko, że nie mogę tego zrobić. 
Schlieri chyba coś podejrzewa.
Dlaczego tak myślisz?
Może dlatego, że ciągle Ci się przygląda zamiast patrzeć w telefon jak ma to w zwyczaju?
To jeszcze nic nie znaczy. Zerkam za siebie. Szatyn z słuchawkami na uszach skupiony jest na biegu. Kiedy spotykam Jego wzrok nie jestem już taki pewny, że niczego nie wie. A kiedy podbiega do mnie i zdejmuje słuchawki mam pewność, że coś chce.
- Musimy pogadać Michi. - mówi.
- Coś się stało? - pytam. Uśmiecha się drwiąco i pomija moje pytanie.
- Wpadnę do Ciebie po kolacji. - mówi. - Thomas to tez mój przyjaciel. Mam prawo wiedzieć. - mówi i zostawia mnie w tyle zakładając słuchawki spowrotem na uszy. 
Mówiłem...
To nie mówi nic więcej bo wykraczesz plagi egipskie i kolejną wojnę światową.
Hah bardzo to zabawne. Już się niczym nie martwisz?
Martwię. I tęsknię.
Nie są same. Mają Matyldę. 
I Morgensternów, którym życie się wali i Matthiasa, któremu Julka rozwaliła serce. Nie powinienem był zostawiać Jej tam samej.
Poradzi sobie. Jest dzielna.
Jest sama.
Męczysz Hayboeck. Gdybyś został nie rzuciłaby Ci się w ramiona. Pamiętasz? Miałeś skupić się na sobie i poprawianiu swojego charakteru. Więc zrób to dla Niej.
Ja po prostu...
Wiem, chciałbyś tam być. 
No właśnie.
Jeszcze tydzień Michi.
Tydzień...

INNSBRUCK...

- Nie rozumiem Cię Thomas. - mówię wzdychając. - Jak możesz pozwalać na to, żeby tak się zamartwiała? Ciągle płacze, nie chce jeść, nie śpi po nocach... Ja nie wiem jak mam z Nią rozmawiać a Ty zamiast mówić, że będzie dobrze, że nie dasz się tak łatwo, że nie zostawisz Jej samej... Tak po prostu przyjmujesz do wiadomości, że umierasz? Nie dajesz Jej cienia nadziei. Zachowujesz się jakby Ci nie zależało! - podnoszę głos kiedy znika mi z pola widzenia za szybą sali. Wysłanie Jej po kawę było dobrą decyzją. Nie odstępuje Jego łóżka na krok więc nie mam jak Go opierniczyć. A to na pewno Mu nie zaszkodzi. I już się nie uśmiecha. Jest zmęczony, słaby i zgaszony. Kompletny cień człowieka...
- Nie oszukam tego co ma być Julia. - odpowiada zrezygnowany. Widzę w Jego oczach łzy. Serce mi pęka. - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym, żeby istniał jakiś sposób... żeby chociaż doczekać porodu. - mówi cicho. W moim gardle pojawia się gula. 
- To, że spodziewa się Twojego dziecka powinno dawać Ci motywację i siłę do walki o siebie. A co z Lilly? - patrzy tylko na mnie. Bezradnie. Cholernie smutno.
- Boję się Julka. - mówi w końcu.
- To się nie bój tylko walcz! Pokaż Sabrinie, że masz jeszcze chęć do życia, że chcesz żyć dla Niej i dla Waszego dziecka, że dla Lilly chcesz tutaj zostać, że Ją do cholery kochasz ponad wszystko! Nie możesz tak po prostu się zgodzić z wyrokiem! 
- To co ja mam zrobić Julia?! Naświetlania nie działają! Kiedy pojawią się przerzuty nie mam szans na nic, rozumiesz?!
- Nie krzycz na Nią. - słyszymy spokojny głos w sali. Blondynka jest wyjątkowo spokojna. Przynosi po kawie i siada przy łóżku blondyna. - Jak dziewczynki? - pyta mnie jak gdyby nigdy nic. Kręcę głową ale nic nie mogę zrobić. Nie mam na Nich wpływu. Poddali się. Oboje.
- W porządku. Rosną jak na drożdżach. Nie dają mi spać po nocach. - odpowiadam. 
- A Matthias? Odzywał się? - pyta ponownie.
- Nie. Wyjechał do Szwajcarii. Chce trochę potrenować. Zawsze tak uspokajał myśli. - mówię. Patrzę na Nią i widzę zrezygnowaną kobietę opadłą z sił. 
- Julka nie dasz rady walczyć za Nas oboje. - mówi po chwili milczenia. Mogę tylko pokręcić głową...

TURCJA...

    Siadam na przeciwko szatyna i patrzę na Niego uważnie. Jest poważny jak nigdy, zmartwiony jak nigdy i ma coś takiego w oczach...
- Nie chcę martwić Sandry swoimi urojeniami. - zaczyna. - Wiesz, że Thomas zawsze był moim najlepszym przyjacielem, prawda? - kiwam głową. Jeśli Schlieri tak zaczyna temat, wiem, że jest kiepsko. - Nie wiem czemu mi nie powiedział. Zawsze wszystkimi myślami dzieliliśmy się ze sobą. Każdy problem mogliśmy rozwiązać razem. Wiedzieliśmy o sobie wszystko... - przerywa na chwilę. - Od jakiegoś czasu się zmienił. Stał się bardziej tajemniczy. Zaczął robić rzeczy, których nigdy wcześniej nie chciał nawet zrobić. Zaczął zachowywać się... jak nie On... - znów pauza. - Zaczął dbać o swój wygląd. Zapisał się na siłownię, nie ograniczał się w jedzeniu... Aż nagle zaczął chudnąć. Potem ta sprawa z Kristiną, a potem z Julką... Michael... musisz mi powiedzieć co z Nim się dzieje. - kończy. Patrzy na mnie wyczekująco. 
Obiecałeś...
Mam tego dość, rozumiesz? I Gregor ma rację, to Jemu Thomas powinien to wszystko powiedzieć. Od samego początku.
- Dwa miesiące temu zaczął boleć Go brzuch. - zaczynam. I nie wiem jak skończyć.
- Diagnoza? - pyta spokojnie szatyn.
- Rak trzustki. - mówię po chwili przerwy. I zapada cisza. Ciąży jak nigdy wcześniej nic. W końcu Gregor nie wytrzymuje i chowa twarz w dłoniach. - Rozpoznany bardzo późno. Dostaje duże dawki morfiny. Nic więcej nie da się zrobić...
- Kto jeszcze wie? - pyta.
- Julia, Sabrina i rodzina Thomasa. 
- Kristina?
- Też. - znów cisza. - Jest jeszcze coś... - patrzy na mnie z niepokojem. - Sabrina jest w ciąży. - oznajmiam. Załamanie to to uczucie, które teraz widzę u szatyna. Bo jest świadomy, że ten rodzaj nowotworu jest nieuleczalny. Zaciska dłonie w pięści. Musi być Mu cholernie przykro, że nie wiedział. I że Jego najlepszy przyjaciel nie zaufał Mu i tym razem. Być może ostatnim i najważniejszym...
- To dlatego się ej oświadczył? - pyta z niedowierzaniem. - Przecież to bez sensu!
- Oni są już małżeństwem Schlieri. - oznajmiam. - Dzwonił do mnie wczoraj wieczorem. 
- Po co? chce z Niej zrobić wdowę?!
- Chce żeby dziecko nosiło Jego nazwisko. - kręci głową.
- Sandra wie?
- Nie wiem, czy Sabrina Jej powiedziała. Ale byłaby ślepa gdyby nie zauważyła.
- Nic mi nie powiedziała.
- Nie chcieli, żeby ktokolwiek wiedział. - wyjaśniam.
- Świetnie. Więc dowiedzielibyśmy się z telewizji tak?!
- Gregor mi też się to nie podoba ale co mam zrobić?!
- Powiedzieć Heinzowi i wracać do Austrii!
Naszą kłótnię przeryw mój telefon. Kiedy patrzę na wyświetlacz przez chwilę nie wiem jak zareagować. JULKA DZWONI. W końcu zbieram się na odwagę i odbieram. Z nadzieją na to, że tęskni. Ale kiedy słyszę Jej głos nie mam żadnych złudzeń. Jest źle. I to nie z Nami. I to jest cholernie podłe uczucie...
- Michael... Michael zapomnij o obietnicach - mówi przez łzy. 
- Julka? Julia co się stało?
- Powiedz wszystko wszystkim i wracajcie jak najszybciej... - dalej chlipie.
- Coś z Thomasem? - pytam zdenerwowany.
- On... Michael On umiera...




**********~*~**********
Wiem, chcecie mnie teraz zabić.
Przepraszam! :(
Ale tak ma powoli kończyć się ta historia.
Powoli bo powoli ale zmierza ku końcowi.
Jeszcze jakieś 5 rozdziałów, może trochę więcej.
Kolejny w niedzielę :*

wtorek, 10 marca 2015

39. Serce chce to czego chce...



AFRITZ...

- Ale dlaczego? - pyta. Patrzy na mnie z rozpaczą wypisaną na twarzy. Dlatego jestem pewna, że to najlepsze wyjście. - Źle Ci tutaj? Brakuje Ci czegoś? Dokąd chcesz pójść?
- Nie Matt... Mam tutaj nawet więcej niż potrzebuję. - przyznaję. - I jestem Ci za to bardzo wdzięczna. - dodaję. - Wynajęłam mieszkanie w Salzburgu.
- Jeśli myślisz, że mi przeszkadzacie albo jesteście jakimkolwiek ciężarem to się mylisz. Ja na prawdę się cieszę, że tutaj jesteście. - mówi szczerze. Delikatnie ściska moją dłoń. No właśnie... Wracam do pakowania walizki. - Jula... - odwraca mnie w swoją stronę i trzyma za ramiona. Tylko raz widziałam Go takiego smutnego. I wypowiadał te same słowa... - Nie zostawiaj mnie... - mówi. 
Cholera...
- Nie zostawiam Cię Matti. - mówię delikatnie. Próbuję się uśmiechnąć ale wychodzi mi z tego jakiś grymas. - Zrobiłeś dla mnie tak wiele, że nie wiem jak Ci się odwdzięczę...
- Ale ja wiem, zostańcie tutaj. - mówi pewnie.
- Właśnie tego nie mogę zrobić. - odpowiadam. - Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie Matthias... Jesteś ciepły, czuły, opiekuńczy... masz złote serducho i nieba byś mi przychylił. I wiem, że kiedyś jakaś kobieta będzie przy Tobie miała cudowne życie. Bo tyle ile Twoje serce potrafi pomieścić miłości... to jest nieporównywalne. Tylko, że... ja widzę jak bardzo się do tego, że tutaj jesteśmy przywiązałeś.
- To źle? - pyta z bezradnym wzrokiem. I co mam Mu odpowiedzieć?
- Nie powinieneś się przywiązywać do swojego domu, jeżeli nie Tworzą go ludzie którzy się kochają. - mówię cicho. Widzę jak w środku Jego tak cholernie delikatnej i dobrej duszyczki wbija się nóż. Cholernie ostry. I to ja go wbijam.
- Ten dom bez Was będzie... - próbuje nadal. Kręcę tylko głową. - Julia kocham Cię. - mówi nagle. 
O Boziu...
- Matt...
- Kocham Cię. Nigdy nie przestałem, słyszysz? Od tych kilku lat, od tamtego rozstania... nic się nie zmieniło. Nie zmieniły się moje uczucia do Ciebie. Nadal jesteś dla mnie najważniejsza. Nadal o Tobie myślę, nadal chcę być przy Tobie, z Tobą... - mówi cicho. Patrzy na mnie takim wzrokiem... Jak kiedyś. Tylko, że ja nie jestem już taka sama. Nie jestem tą samą Julią co kilka lat temu. Jestem silniejsza, bardziej doświadczona... Być może bezwzględna...
- Ale ja Cię nie kocham Matthias. - mówię szeptem. Przekręcam ten cholerny nóż. - Kocham Michaela. - przyznaję. - Nawet po tym co zrobił. To Jego kocham. - wyjmuję nóż i pozwalam Mu się wykrwawić. To boli. Bo... - Nigdy nie chciałam Cię skrzywdzić Matt, a gdybym dłużej tutaj została na pewno zrobiłabym to jeszcze mocniej. Bo kiedyś i tak wrócę do Michaela. Jestem tego pewna.
- Ja nigdy bym Cię nie skrzywdził... - mówi. Siada na łóżku. Nie patrzy na mnie. Delikatnie się uśmiecha. Wiem do czego dąży. - Karol... był tyranem. Od samego początku zachowywał się jak despota. Wybrałaś Jego. Teraz jest Michael... I znów wybierasz tego, przez którego cierpisz... Nie rozumiem tego Julia. I chyba nigdy nie zrozumiem.
- Matt... Ty zawsze będziesz dla mnie bardzo ważny.
- Ale nie najważniejszy.
- Jesteś dla mnie jak brat. - mówię. Chce mi się płakać. Bo czuję, że w tym momencie coś się kończy. Coś za czym tak bardzo tęskniłam przez te wszystkie lata. Patrzy na mnie uważnie.
- Nie potrafię udawać, że kocham Cię jak siostrę. Nie potrafię udawać, że jest mi z tym dobrze, że nie boli jak widzę Cię z Nim, jak widzę jak na Niego patrzysz... Nawet nie wiesz ile bym dał za to, żebyś choć raz tak spojrzała na mnie... - mówi. W gardle staje mi jakaś gula. Nie potrafię nic powiedzieć. Zaciskam zęby. - Cokolwiek bym nie zrobił to i tak będę daleko za Nim. Mam rację? - pyta zerkając na mnie.
- Serce chce to czego chce. Nie jestem w stanie go powstrzymać. Nie potrafię. I nie chcę. - mówię cicho. 
- Ja... ja tego po prostu nie zniosę. - mówi i wychodzi...

GDZIEŚ W DRODZE...

Dawno nie byłeś tak cicho.
Bo dawno nie byłeś w takim stanie.
Bo wszystko jest do dupy. 
Życie...
Nie pieprz mi teraz o tym, że życie jest okrutne i trzeba się przyzwyczaić.
Ale tak jest.
Dlaczego wszystko musi się pieprzyć na raz? Czy komuś przeszkadza to, że ludzie są szczęśliwi? 
Zaraz sprawisz, że kolejni ludzie będą cierpieć jeśli nie zwolnisz.
Patrzę na wskazówkę prędkościomierza. Rzeczywiście. Nawet nie wiedziałem, że to auto tyle wyciąga.
Kierownica też nic Ci nie zrobiła.
Zwalniam uścisk starając się uspokoić. Ale tego wszystkiego jest stanowczo za dużo. Mam ochotę w coś walnąć. Wyżyć się, wyżalić, po prostu wypłakać...
W domu się świeci.
Co?
No w domu się świeci. Ktoś tam jest. A tylko jedna osoba ma jeszcze klucze...
Julia... Parkuję na podjeździe właściwie piszcząc oponami. Taksówka stojąca pod domem prawie dostała w zderzak ale mało mnie to interesuje. Drzwi są otwarte i widzę w nich Matyldę z dziewczynkami w wózku. Witam się z Nią i zaglądam do wózka. Uśmiech sam wkrada się na moje usta. Są śliczne. Śliczniejsze niż zapamiętałem i urosły. Tak cholernie szybko rosną...
- Gdzie jest Julia? - pytam murzynkę.
- Tutaj jestem. - słyszę z kuchni. Wchodzę tam. Schudła jeszcze bardziej. To pierwsze rzuca się w oczy. A potem to, że...
- Płakałaś... - bardziej stwierdzam niż pytam. I dostaję magicznych mocy, bo w mgnieniu oka znajduję się obok Niej. - Co się stało? - pytam biorąc Jej twarz w dłonie. - Matt coś Ci zrobił? - pytam zdenerwowany. Milion scenariuszy teraz mam przed oczami. I dopiero po chwili dostrzegam, że lekko drży. No tak, jestem za blisko. I już mam wycofać dłonie kiedy po Jej policzkach zaczynają płynąć łzy. Nic nie rozumiem.
- Kocha mnie. - mówi bardzo cicho. - A ja Jego nie... Bo nadal kocham Ciebie Michael. - te słowa sprawiają, że znowu napełniam się nadzieją, że w końcu dzieje się coś dobrego. - Nie mogłam tam zostać. Nie mogę dawać Mu nadziei na coś co nigdy nie nastąpi, prawda? To jest nie fair. On jest przyjacielem. Nie mogę Go ranić. Przyjaciele są szczerzy i nie zakochują się w sobie. Nie przypominają sobie uczuć sprzed lat. Wspierają się i żyją tym co teraz, tak?
- Tak Julka. Tak. - kiwam głową i mocno Ją do siebie przytulam.
- Właśnie straciłam przyjaciela Michael. - mówi wyswobadzając się jednak z uścisku. - Odzyskałam Go i straciłam chwilę potem... 
- Przecież to nie Twoja wina. - ocieram Jej łzy. - Dobrze, że wróciłyście. - mówię. I nie obchodzi mnie teraz Matt, nie mam w głowie tego, czego dowiedziałem się w Seeboden, nie mam nic oprócz radości z Ich powrotu. Patrzy na mnie ale nie uśmiecha się. Dopiero teraz widzę torbę podręczną, a w niej butelki i kilka ubrań. Znów nie rozumiem.
- Juleczko dziewczynki robią się głodne. Powinnyśmy jechać. - słyszę za plecami Matyldę.
- Jechać? Dokąd? - pytam.
- Weź dziewczynki do samochodu. Zaraz zejdę. - mówi spokojnie brunetka. - Nie mogę mieszkać z Matthiasem Michael. 
- Bo to mnie kochasz. - przypominam Jej słowa, które sama powiedziała przed chwilą.
- Tak. - potakuje. Czuję Jej dłoń na moim policzku. Jest ciepła, delikatna, mała. Taka jaką zapamiętałem i taka, za jaką tęsknię. Ciągle tęsknię. Cholernie tęsknię. I za tymi ustami, które teraz mnie całują. Nie wierzę, że to dzieje się na prawdę. Że znowu mam Ją w swoich ramionach. Że znów mogę Ją dotknąć, choć boję się każdego ruchu.
- Więc dokąd chcesz jechać? - pytam szepcząc pomiędzy pocałunkami. Pomiędzy pocałunkami, które teraz kończy. Tak nagle. Tak po prostu. Powodując takie zimno i pustkę. Brak powietrza, którym dla mnie jest Ona. Patrzy mi w oczy. Jest piękna. Choć za chuda.
- Do mieszkania w Salzburgu, które wynajęłam. - odpowiada.
- Przecież tutaj jest Twój dom. Nasz dom.
- Kocham Cię... ale nie wrócę teraz do domu Michi. - znów głaszcze mnie po policzku. - Oboje mamy wiele do przemyślenia, do naprawienia w sobie. Do pokonania własnych słabości, do zrobienia z sobą porządku... - mówi. - Ja skupię się na dziewczynkach, na pokonaniu strachu przed Karolem, a Ty powalcz dla Nas ze sobą. Ze swoją zazdrością i agresją. Jedź na zgrupowanie. Wycisz się. Skup się na skokach... - mówi i ostatni raz mnie całuje po czym odchodzi.
- Julia! - zatrzymuje się w drzwiach. - Thomas...
- Wiem. - mówi. - Powiedział mi kiedy był u mnie z przeprosinami. 
- I nadal chcesz marnować czas? - pytam chwytając się ostatniej deski ratunku.
- Więc nie zmarnuj go Michael. - mówi i wychodzi zamykając za sobą drzwi. I nagle następuje cisza. Zupełna cisza. Cisza, którą znienawidziłem...

4 GODZINY PÓŹNIEJ, SALZBURG...

     Boli mnie każda kończyna. Mimo pomocy Matyldy czuję się jakby przejechał po mnie pociąg. Kiedy jedna zasnęła, druga zaczęła płakać. I tak w koło. Patrzę na Nie i zastanawiam się jak zasłużyłam sobie na takie szczęście. Nie mam pojęcia.
- Chyba nie lubią tego mieszkania. - słyszę za sobą. - Chodź, zrobiłam herbatę. - dodaje. 
  Siadamy przy stole w maleńkiej kuchni i czekam na to co nieuniknione. Na to, czego nie było odkąd Matylda zamieszkała ze mną. Na spostrzeżenia, uwagi i kazania, które często bolą. Bo są prawdziwe.
- Nie męcz mnie. Mów. - wzdycham. Uśmiecha się miło.
- Dobrze robisz. - mówi. Dziwię się. Spodziewałam się czegoś w stylu "tracisz czas" albo "nie męcz siebie i Jego". - W końcu dorosłaś. Zrozumiałaś co to odpowiedzialność. Nie robisz tego dla siebie tylko dla Was wszystkich. Dla całej Waszej rodziny. Ten czas jest Wam potrzebny.
- Tęsknię Matyldo. Cholernie tęsknię. - mówię szczerze. - Tak bardzo chciałam dzisiaj zostać w Hallein...
- Ale nie zostałaś. Jesteś silniejsza niż Ci się to wydaje. Żaden problem i żadna przeszkoda nie jest w stanie Cię pokonać. Bo wiesz dla kogo to wszystko robisz. Masz dwa cudowne powody, dla których musisz być taka jaka jesteś. Dorosła, odpowiedzialna i nieugięta.
- To wszystko jest takie trudne... - mam ochotę zapłakać. - Matthias nigdy więcej się nie odezwie. Zraniłam Go. Uciekłam. 
- Uciekanie idzie Ci dobrze. - żartuje. Śmieję się przez łzy.
- Michaela też dzisiaj zraniłam. Po raz drugi Go zostawiłam. Gdybym chwilę dłużej tam była, skończyłabym w Jego objęciach. Znów uciekłam.
- Nie bez powodu nazywają Cię Maggie. - ponownie żartuje. - Życie wymaga od Nas wiele cierpliwości. 
- Ile można mieć cierpliwości kiedy wszystko wokół się sypie? Straciłam rodziców, siostrę, Kim, Matthiasa, Michaela tracę ciągle... I jeszcze Thomas... - wspomnienie o blondynie powoduje u murzynki smutek. - Nie wytrzymam kolejnej straty Matyldo. Po prostu nie wytrzymam. - mówię płacząc.
- Hej... ciiiii... - przytula mnie i głaszcze po głowie. - Wykorzystałaś limit nieszczęść w swoim życiu dziecko... Będzie dobrze. Dadzą sobie radę. Thomas jest silny. Da sobie radę. Ty musisz być silna dla Sabriny. Teraz ma tylko Ciebie. - mówi. - Jesteś Jej jedyną powierniczką w tym momencie. Jesteś za Nią odpowiedzialna. - kiwam głową uspokajając się. Jestem za Nią odpowiedzialna, bo tylko ja wiem co tak na prawdę się z Nią dzieje. Przez co musi przechodzić. Ja wiem i Miechael wie. Oboje w tym jesteśmy. Ale to ja tutaj zostaję. To ja będę przez kolejne trzy tygodnie mierzyć się z tym wszystkim. Boję się, że sobie nie poradzę. A to cholernie podłe uczucie...




**********~*~**********
Przepraszam, że dopiero dziś :(
Mój komputer zmarł śmiercią tragiczną i musiałam go pochować i zakupić sobie nowy.
Jak Wam się podobał rozdział?
Następny w czwartek, a jutro felieton :)
Buziole :*