Inspiracja:
SEEBODEN, TYDZIEŃ PÓŹNIEJ...
Człowiek żyje starając się robić wszystko tak, żeby było jak najłatwiej a zarazem jak najlepiej. Żeby iść przez życie biorąc z niego to co najlepsze i dając od siebie to co najlepsze. Żeby kiedyś, jak znikniemy, odejdziemy do tego drugiego świata, zostawić po sobie coś wartego wspomnienia. Żeby ktoś o Nas pamiętał. Żeby inni mieli co wspominać i mówić o Nas to, co najbardziej zapamiętali...
- Kiedy po raz pierwszy przyszedłem na trening kadry narodowej i spotkałem Thomasa... - brunet uśmiecha się lekko. - Powiedział mi, że wyglądam jak wystraszone kurczę. I jeżeli chcę to robić, to mam się nie bać. Po pierwszym skoku podszedł do mnie, spojrzał na mnie z góry... I stwierdził, że skaczę jak patałach. - uśmiecha się szerzej. - To był jedyny człowiek, który nie mówił mi, że będzie dobrze, że to początki... Po prostu był szczery. "Kraft weź dupę w troki i zacznij nad sobą pracować". Już wtedy był dla mnie największym autorytetem i legendą...
Czy chcemy, żeby Wszyscy widzieli w Nas to co dobre? Zawsze. I są tacy ludzie, którzy choćby nie wiem co się działo, zawsze będą mówić o Nas jak najlepiej. Choćbyśmy zrobili cholernie dużo głupstw i krzywdy. Choćbyśmy zawiedli brakiem wiary, siły i wytrwałości i po prostu odeszli...
- Po raz pierwszy zobaczyłam Go w liceum. Siedział przy oknie i miał minę jakby miał się zaraz rozpłakać. Podeszłam do Niego i zapytałam czy w czymś Mu nie pomóc. Uśmiechnął się szeroko i stwierdził, że już Mu pomogłam, bo Jego dzień dzięki mojemu uśmiechowi stał się lepszy. Cóż... Moje życie stało się lepsze dzięki Niemu. Bo dał mi dużo miłości. Dał całego siebie. Dał wsparcie i szczerość. No i najważniejsze... dał mi córkę. Największy skarb na świecie... I choć nie było Nam pisane bycie razem... Zawsze był gotów do pomocy. - blondynka przerywa na chwilę. I nie potrafi już nic więcej powiedzieć.
Najlepsze zdanie o Nas mogą mieć i zawsze mieć będą ludzie, którzy są przy Nas od początku. Od pierwszego oddechu. Będą Nas bronić przed oszczerstwami innych, przed złem całego świata i choć najczęściej z Nimi się kłócimy, Oni zawsze są gotowi Nam wybaczyć. I przytulić do siebie jakbyśmy znów mieli 4 lata. Nasi rodzice. Kochający miłością bezwarunkową i wieczną... Patrzę w lewo. Starsze małżeństwo siedzi na granatowych krzesełkach i bez słowa, bez żadnego ruchu po prostu patrzą się na siebie. Nie widać u Nich żadnych uczuć. Zupełne nic. I nagle zaczynam się zastanawiać czy ja też tak wyglądam? Czy też jestem emocjonalnym wrakiem, czy może tak jak Sabrina wylewam potoki łez nawet o tym nie wiedząc. A może tak jak Kristina mam grymas na twarzy i spazmatycznie łapię powietrze. Bo nic nie czuję. Nie wiem co robi moje ciało...
- Kiedy wziąłem Thomasa pod swoje skrzydła... - zaczyna spokojnie mężczyzna w średnim wieku. Wszystkim znany. Częściej widziany w dresie niż w eleganckim garniturze. Pogodny, a nie przygaszony. I zawsze wiedzący co powiedzieć. Do teraz... Musi odkaszlnąć, żeby móc kontynuować. - Już wtedy był niezwykle utalentowanym sportowcem... Był pełen chęci do pracy, gotowości do poświęceń i ciężkich treningów... Analizował każdy błąd byle nigdy więcej go nie popełnić. No i był optymistą... Zawsze wierzył, że może jeszcze więcej. Że mimo swoich osiągnięć nie jest ideałem... Wszyscy trenerzy zazdrościli mi takiego wychowanka... Bo oprócz tego, że był moim zawodnikiem... był dla mnie jak syn... - przerywa ściszając głos. I też nie potrafi kontynuować. Siada na miejscu, które wcześniej zajmował i wpatruje się we własne dłonie...
Co chciałabym, żeby było zapamiętane o mnie? Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Chciałabym jednak być takim człowiekiem, na którego pogrzebie ktoś zapłacze, ktoś przypominając mnie sobie zaśmieje się, ktoś powie szczerze co o mnie myśli...
- Nie lubię dużo mówić... I teraz też wiele nie powiem. Nie o mnie tu chodzi. Nie my jesteśmy tutaj najważniejsi... Jako przedstawiciel wszystkich skoczków narciarskich powiem tylko, że Thomas Morgenstern zawsze był, jest i będzie dla Nas wzorem do naśladowania. W sporcie i w życiu. Bo był po prostu wspaniałym człowiekiem... - brunet przerywa na moment i zerka w stronę zamkniętej hebanowej trumny stojącej na środku małego ołtarzyka tej pięknej kaplicy. - A tą flaszkę, którą wisimy Ci z chłopakami... wypijemy jak kiedyś do Ciebie dołączymy. - kończy i schodzi z podestu...
Szacunek. Tak. To też chciałabym żeby po mnie pozostało. Żeby ktoś mnie szanował, żeby mógł powiedzieć, że byłam po prostu wspaniałym człowiekiem. Bo potknięcia zdarzają się nawet najlepszym. Wtedy potrzebni są Ci, bez których życie byłoby puste. Prawdziwi, szczerzy przyjaciele... Szatyn rozgląda się po sali. Jest poważny. Nigdy Go takiego nie widziałam. Zaciska zęby. Boli Go to. Boli Go strata jaką poniósł. Cholerne boli...
- Thomas... był moim najlepszym przyjacielem... - zaczyna powoli. - Zawsze mogłem na Niego liczyć... Zawsze mówiliśmy sobie o wszystkim... - przerywa. Milczy przez dłuższy czas. Znów rozgląda się po kaplicy. Wszyscy uważnie na Niego patrzą. Cisza ciąży jakby ktoś wpuścił do pomieszczenia najgęstszy gaz. - Morgi to cholerny samolub. - mówi dobitnie. Nagle każdy jakby zatrzymuje się w czasie. Łzy przestają lecieć z oczu, odrętwienie zamienia się w skupienie na postaci szatyna. - Wolał umierać sam niż mieć przy sobie swoich przyjaciół. Wybrał sobie nielicznych, którym powiedział co się z Nim dzieje a wszystkich pozostałych miał gdzieś. I jeśli ktoś powie mi, że zrobił to, żebyśmy mniej cierpieli to może być pewnym, że dostanie ode mnie po gębie. Bo to nic nie zmieniło. Sprawiło tylko, że nie zdążyłem powiedzieć własnemu przyjacielowi jak cholernie Go potrzebuję, jak bardzo ważną osobą jest w moim życiu, że jest dla mnie jak brat, że jestem gotów być przy Nim w każdym momencie, nawet w tym najgorszym z możliwych, że... - przerywa zaciskając szczękę. Kręci głową, przeciera oczy dłonią i tak po prostu w pośpiechu wychodzi z budynku. Za Nim wychodzi blondynka. Ta, która pierwszy raz odkąd Ją poznałam milczy. Jak ja. I jak wiele osób w tej kaplicy. I jak On. Wpatrujący się w podłogę od samego początku tej uroczystości. Jakby nie słysząc nic. Jakby nie chcąc słyszeć. Nie chcąc w tym uczestniczyć. Pogodzić się z tym co się stało i nadal się dzieje. Z końcem czegoś, czego końca nikt się nie spodziewał... Patrzę na Sabrinę, która trzyma dłoń na brzuchu. Podtrzymuje Ją Jej ojciec. A obok ojca stoi brunet. Patrzy na mnie intensywnie. Ze smutkiem w oczach i na pewno wielką raną na sercu. Teraz to ja zaciskam zęby ale mimo tego zaczynam czuć ciepłe łzy na policzkach. W końcu zaczynam czuć... Tylko czy to dobrze? Co jeśli odrętwienie i wyparcie jest lepsze? A jest. Bo zaczynam czuć ten ból, którego nie dopuszczałam do siebie przez ostatnie trzy dni...
***
Wszystko dzieje się nagle tak szybko. Nigdy nie zapomnę twarzy Sabriny, kiedy mała, zapłakana Lilly kładła czerwoną różę na grobie własnego ojca. Jej dziecko nigdy swojego ojca nie pozna. Nie przytuli się do Niego, nie powie Mu pierwszego "tata", nie pokaże pierwszych kroków... Bo tego ojca mieć nie będzie...
Ale One mają...
Cichy głos powrócił do mojej głowy po dość długiej przerwie. Patrzę na dwie śpiące małe istotki. Uśmiechają się przez sen. Skoro takie maleństwa widzą anioły, to może właśnie spotkały Thomasa? I nie potrafię tego dłużej wytrzymać. Nie umiem już się blokować. Nie wiem kiedy zaczynam płakać. Szlochać tak intensywnie, że opadam na podłogę i nie mogę złapać tchu. Brakuje mi powietrza. Duszę się tym smutkiem, tą rozpaczą... Bo straciłam przyjaciela. Bo straciłam kolejną ważną osobę w moim życiu...
- Nareszcie... - słyszę obok ucha szept, a po chwili tonę w czyichś ramionach. Silnych, ciepłych i tak bardzo znajomych. Tak kochanych i tak stęsknionych. Tak bardzo moich. I płaczę jeszcze bardziej wtulając twarz w białą koszulę blondyna. Tusz rozmazuje się po całym materiale, kałuża jaka powstaje z moich łez zalewa Go całego. I przytula mnie jeszcze mocniej. I płacze razem ze mną. Bo przeżywanie razem pięknych chwil jest przyjemne ale to przeżywanie tych najgorszych powoduje, że ludzie stają się dla siebie wszystkim. Od nowa. Głaszcze moją głowę i plecy uspokajając mój atak. Całuje moje czoło. - Bałem się, że Cię straciłem na dobre Julia... - szepcze. - Że nie potrafisz już płakać... Że przestałaś czuć... A tego bym nie zniósł... - dodaje.
- Obiecaj... - próbuję uspokoić targające mną nerwy. - Obiecaj, że... że nigdy Nas nie zostawisz, że... że nie odejdziesz, że...
- Przysięgam, słyszysz? - obejmuje moją twarz dłońmi i unosi tak żebym spojrzała Mu w oczy. - Przysięgam, że zawsze z Wami będę. - mówi dobitnie. Ociera moje łzy. Nie chcę marnować czasu na ocieranie Jego łez.
- Tak cholernie dużo czasu zmarnowaliśmy Michael... - i ciągle płaczę. Nie potrafię przestać.
- Powiedz, że mi wybaczasz... - prosi. Jego głos się łamie. Jest tak samo wyczerpany jak ja. Tak samo nie potrafi już nad sobą zapanować. - Powiedz to Julia... - szepcze opierając swoje czoło o moje.
- Wybaczam Ci Michael...
- Przepraszam... - kręci głową. - Tak bardzo Cię przepraszam... - powtarza jak jakąś mantrę.
- Kocham Cię... słyszysz? Kocham... - mówię i nie czekam na kolejne przeprosiny. Zatapiam usta w Jego ustach. Spragnionych, stęsknionych, kochających... I czuję się bezpiecznie i nadzwyczaj spokojnie kiedy bierze mnie w ramiona i pospiesznie pozbawia mnie bluzki, spódnicy, bielizny... Kiedy Jego ciało jest tak blisko mojego... Kiedy znów nie potrafię się Mu oprzeć i robię wszystko, żeby był szczęśliwy... Kiedy powoduje ciarki na moim ciele, kiedy łączymy się w jedno sięgając po to co w miłości jest najpiękniejsze... Kiedy wiem co powinnam zrobić. Żeby nie tracić więcej czasu. Bo traceniu czasu towarzyszy cholernie podłe uczucie...
- Nie chcę dłużej czekać Michael. - mówię patrząc Mu w oczy, sięgając do najgłębszych zakamarków Jego duszy. - Pobierzmy się jak najszybciej...
**********~*~**********
Przepraszam za ewentualny brak literki w jakimś wyrazie.
Buziole :*